Wieszanie psów na ustawie antyłańcuchowej

Kolejny Sejm, kolejna próba uchwalenia prawa polepszającego ochronę zwierząt. W tej kadencji minie 30 lat od uchwalenia Ustawy o ochronie zwierząt, którą wtedy udało się uchwalić chyba cudem, a trochę na fali wchodzącej w życie nowej konstytucji. Sporo się od tego czasu w moralnym i prawnym traktowaniu zwierząt jako czujących istot zmieniło. W Polsce prawnie tylko to, co w ramach dobrostanu zwierząt gospodarskich wymusiła na nas Unia.

W czwartek w Sejmie w ramach „wysłuchania publicznego dotyczącego obywatelskiego projektu ustawy o zmianie ustawy o ochronie zwierząt oraz zmianie niektórych innych ustaw” odbyło się wieszanie na nim psów. To projekt organizacji prozwierzęcych: OTOZ Animals, Viva!, Mondo Cane i Akcji Demokracja. Zebrały pod projektem ponad pół miliona podpisów. Reklamowana była jako antyłańcuchową, czyli ostatecznie zakazująca trzymania zwierząt na uwięzi. W rzeczywistości jest to znacznie szersza nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt.

Obejmuje tak – niestety – wciąż w Polsce kontrowersyjne tematy, jak zakaz hodowli zwierząt na futra, zakaz handlu detalicznego żywymi rybami i przewożenia ich w warunkach utrudniających oddychanie i zmianę pozycji ciała, zakaz wykorzystywania w celach widowiskowych zwierząt gatunków dzikich, zakaz używania zwierząt jako fantów w loteriach czy jako nagrody w konkursach, handlu nimi na targowiskach i w ogóle poza hodowlami, zakaz montowania ostrych kolców przeciw ptakom. Jest tam też nakaz kastrowania wszystkich psów i kotów – tak tych żyjących w domach, jak i wolno żyjących, obowiązek czipowania psów i kotów w domach prywatnych, hodowlach i schroniskach oraz tytułowy zakaz trzymania zwierząt na uwięzi (teraz uwięź musi mieć nie mniej niż 3 metry).

Są też zmiany m.in. w katalogu zachowań uznawanych za dręczenie zwierzęcia – np. dręczeniem byłoby pozostawianie zwierzęcia dłuższy czas w izolacji lub osamotnieniu powodującym cierpienie psychiczne. Ustawa reguluje dość szczegółowo, w osobnych rozdziałach, warunki w schroniskach dla zwierząt i w hodowlach psów i kotów rasowych. A także poszerza uprawnienia organizacji zajmujących się humanitarną pomocą zwierzętom do interwencji w przypadkach znęcania się nad zwierzętami.

Ustawa godzi w rozmaite grupy interesów i przedstawiciele tych grup (nie wyłącznie, ale w większości) zebrali się w czwartek na publicznym wysłuchaniu. Zaczął przedstawiciel branży montującej kolce przeciw ptakom, argumentując, że „gdyby ptaki masowo od nich ginęły, to by o tym było wiadomo”. Nie przyszło mu do głowy, że jeśli giną niemasowo – to też niedobrze, a jeśli nie giną, tylko się ranią i cierpią – to także pewien dla nich problem. Przedstawiciele rozmaitych związków hodowców psów i kotów rasowych protestowali przeciwko temu, żeby warunki hodowli regulować w ustawie o ochronie zwierząt, bo chcą mieć własną ustawę i sami ją przygotowują. Można dodać: zupełnie jak służby specjalne, które od lat w Polsce same dla siebie piszą ustawy o swoim funkcjonowaniu. Nie było przedstawicieli „producentów” zwierząt futerkowych. Nic dziwnego: mają inne, znacznie skuteczniejsze kanały lobbowania. Nie było też „producentów” zwierząt hodowanych na mięso, mleko i jajka, stłoczonych setkami i tysiącami w betonowych bunkrach, więc nie usłyszeliśmy o rujnowaniu polskiego rolnictwa wymogami, by zwierzę przez przynajmniej godzinę dziennie przebywało na powietrzu.

Było natomiast kilka osób hodujących zwierzęta gospodarskie ma mniejszą skalę. I ci zaatakowali ustawę za przepisy poszerzające prawa organizacji humanitarnej ochrony zwierząt do interwencji w przypadkach znęcania się nad zwierzętami, twierdząc, że cała ustawa jest po to, żeby te organizacje dorabiały się na odbieraniu hodowcom ich zwierząt. Podobne zarzuty mają zresztą i do dzisiejszych przepisów. One też pozwalają w wyjątkowych przypadkach przekazać odebrane z interwencji zwierzę organizacji pozarządowej do czasu decyzji sądu. Zmiana ma polegać na tym, żeby nie były to już wyjątkowe przypadki, ale by zwierzę z interwencji mogło trafiać albo do schroniska, albo do gospodarstwa rolnego (w przypadku zwierząt gospodarskich), azylu dla zwierząt lub organizacji zajmującej się ochroną zwierząt.

Zarzut bezzasadnego odbierania zwierząt, nazywanego „ekoterroryzmem”, i zarabiania na tym procederze powtarzał się podczas obywatelskiego wysłuchania, chociaż raczej gołosłownie, bo konkretnych przypadków nie podawano. Poza jedną panią, której odebrano psy, najprawdopodobniej przygarniane przez nią w dobrej wierze, którym jednak nie mogła zapewnić właściwych warunków.

Kwestia nadużywania kontrolnych i interwencyjnych uprawnień przez organizacje prozwierzęce to od lat punkt zapalny. I zapewne jest część racji w krążących po internecie historiach o „porywaniu” komuś ukochanych zwierząt pod pretekstem złego leczenia czy traktowania. Ale patologie zdarzają się wszędzie, we wszystkich dziedzinach. Także w służbach publicznych, by wspomnieć nadużycia podczas interwencji np. policji. A włączenie organizacji humanitarnej ochrony zwierząt w państwowy system opieki nad zwierzętami i ochrony ich przed okrucieństwem nie jest jakimś polskim eksperymentem, ale – z powodzeniem – działa w wielu krajach, przede wszystkim anglosaskich.

Przeciwników dawania organizacjom uprawnień kontrolnych warto zapytać: jeśli nie organizacje, to kto? Policja? Ma swoje zadania, reaguje dopiero zawiadomiona i przyciśnięta przez obrońców zwierząt. Straż miejska czy gminna? To samo. Inspekcja Weterynaryjna? Owszem, nawet ma w ustawie kontrolę dobrostanu zwierząt gospodarskich, schroniskowych, targowisk, hodowli itd., itp. Ale traktuje to jak dopust boży, bo pieniądze inspektorzy dostają za co innego: za asystowanie przy uboju zwierząt i za stemplowanie mięsa, kontrole sanitarno-epidemiologiczne, szczepienia itd. W internecie też można znaleźć na pęczki historii, że lekarze weterynarii wyznaczeni przez Inspekcję nie zauważali, że w kontrolowanej hodowli krów mlecznych owym krowom gniją nogi od stania po kolana w gnoju, w betonowym bunkrze, z którego nigdy ich nie wyprowadzano. Inspektorat Weterynarii podlega Ministerstwu Rolnictwa, które dba o interesy „producentów” zwierząt, a nie zwierząt. To tak, jakby np. Rzecznik Praw Obywatelskich podlegał pod szefa MSWiA.

Wszelkie próby stworzenia niezależnej instytucji pilnującej przestrzegania ustawy o ochronie zwierząt kończyły się do tej pory niczym. Ministerstwo Rolnictwa nie wypuści ze swoich rąk tej kontroli nad niekontrolą, podobnie jak MSWiA nie dopuszcza do stworzenia zewnętrznej kontroli nad działalnością służb specjalnych.

Organizacje pozarządowe – z wszelkimi swoimi zaletami i wadami – pozostają najskuteczniejszym strażnikiem przepisów o ochronie zwierząt. A patologie, które się w ich działaniu pojawiają, powinny być powściągane przez procedury administracyjne i sądowe.

Ustawa, na której podczas obywatelskiego wysłuchania powieszono tyle psów, ma oczywiście swoje wady i pewnie trzeba je poprawić. Tylko czy znajdą się partie gotowe za nią zagłosować, narażając się rozmaitym grupom interesów? W czasach, gdy populizm jest powszechnym wyznaniem polityków?