Nowe kłopoty Julii Przyłębskiej

Julia Przyłębska naruszyła Europejską Konwencję Praw Człowieka, nie udzielając informacji, z kim się spotykała w Trybunale.

Stowarzyszenie Watchdog Polska wygrało przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka sprawę o dostęp do informacji. Jej tłem są publiczne podejrzenia, że Mariusz Kamiński konsultował z ówczesnymi (2017) prezesem i wiceprezesem TK Julią Przyłębską i Mariuszem Muszyńskim oczekiwany wyrok w sprawie dopuszczalności jego – i Michała Wąsika – ułaskawienia przez prezydenta przed prawomocnym skazaniem. Sprawa ma wątek towarzysko-polityczny, ale najważniejszym skutkiem dzisiejszego wyroku będzie (a przynajmniej powinna być) zmiana orzecznictwa NSA w sprawie dostępu do informacji: NSA powinien przestać stosować wymyślone przez siebie pojęcie „dokumentu wewnętrznego”, który jakoby nie stanowi informacji publicznej.

W ostatnich latach stwierdzenie np. przez urząd, że nie udostępni jakiejś informacji, bo to „dokument wewnętrzny”, stało się pozakonstytucyjną i pozaustawową przesłanką, na podstawie której można skutecznie odmówić dostępu do informacji, bo sądy administracyjne przyjmują takie uzasadnienie za wystarczające. To działa na zasadzie: „nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobi?”.

Tak się stało w przypadku złożonego w sierpniu 2017 r. wniosku Watchdog Polska o udostępnienie zapisów (wszystko jedno, w jakiej formie prowadzonych, np. dziennika wejść i wyjść czy zapisów z monitoringu), kto po 1 stycznia 2017 odwiedzał w TK Julię Przyłębską i Mariusza Muszyńskiego w zakresie, w jakim te wizyty dotyczyły wykonywania ich obowiązków. Pytanie było reakcją na krążące informacje – ponoć z wewnątrz Trybunału – że państwo prezesi przyjmują u siebie w gabinetach polityków partii rządzących. Organizacja dostała z biura prasowego TK odmowę, ale bez uzasadnienia, w szczególności bez podania podstawy prawnej. Po prostu arbitralnie stwierdzono, że gdyby takie dokumenty były (twierdzono, że nie ma), to byłyby to dokumenty „wewnętrzne”, a zatem niepodlegające udostępnieniu.

Watchdog odwołał się do sądu administracyjnego i przegrał w obu instancjach. NSA (czyli twórca koncepcji „dokumentu wewnętrznego”) stwierdził, że kalendarze spotkań czy rejestr wejść i wyjść nie są informacjami publicznymi, bo nie ma obowiązku ich prowadzenia. A więc jeśli są, to są „dokumentem wewnętrznym”, informacją „o charakterze czysto technicznym, wykorzystywane do administrowania budynkiem, wspomagające pracę recepcji i służące utrzymaniu bezpieczeństwa i porządku w budynku”. Innymi słowy, polskie sądy uznały, że opinii publicznej nic do tego, z kim w miejscu pracy i w godzinach urzędowania spotykają się funkcjonariusze państwa, a także do tego, czy sędziowie sądu konstytucyjnego utrzymują kontakty z politykami, których sprawy sądzą.

Trybunał w Strasburgu uznał, że art. 10 Konwencji, czyli wolność słowa i debaty publicznej, obejmuje także prawo otrzymywania i przekazywania informacji, jeśli dostępu do niej domagają się media lub organizacje strażnicze. Zauważył, że polska konstytucja i ustawa o dostępie do informacji publicznej opierają się na zasadzie szerokiego dostępu do informacji, a więc jeśli sądy w swoim orzecznictwie go ograniczają, to powinny precyzyjnie wskazać powody w konkretnej sprawie. A tu nie powołano się ani na bezpieczeństwo, ani na prywatność, ani na tajemnicę zawodową czy inną. Po prostu arbitralnie stwierdzono, że to nie informacja publiczna, ale „wewnętrzna”. Zatem Trybunał nie może ocenić, czy w tym wypadku odmowa była „uzasadniona” jakimś ważnym powodem, czego wymaga test zgodności z Konwencją (czy prawo konwencyjne ograniczono na podstawie prawa, dla uzasadnionego celu i w sposób konieczny w demokratycznym społeczeństwie). A to oznacza, że doszło do naruszenia art. 10 Konwencji przy odmowie przedstawienia kalendarzy spotkań prezesów TK.

ETPC nie dopatrzył się natomiast naruszenia w przypadku odmowy informacji o wejściach i wyjściach do TK, uznając, że nie ma dowodu, że takie informacje są rejestrowane, a więc do zdobycia.

Zatem uznał, że orzecznictwo polskich sądów administracyjnych oparte na konstrukcji „dokumentu wewnętrznego” narusza konwencyjną wolność słowa. Dr hab. Michał Bernaczyk, specjalista od prawa dostępu do informacji, który w tej sprawie reprezentował Stowarzyszenie Watchdog Polska, od lat walczy z pseudoprawnym pretekstem „dokumentu wewnętrznego”, niweczącym prawo do informacji. Uważa, że dzięki temu wyrokowi ETPC można będzie nie tylko wznowić postępowanie w sprawie informacji o wizytach polityków w Trybunale Przyłębskiej, ale też wykorzenić tę linię orzecznictwa z sądów administracyjnych.

Może więc jednak dowiemy się, czy Mariusz Kamiński ustalał z Julią Przyłębską i Mariuszem Muszyńskim wyrok w swojej sprawie? I czy inni politycy rządzącej przez ostatnie osiem lat władzy konsultowali polityczne wyroki TK?

Właściwie przecież już to wiemy. Potwierdził to choćby Jarosław Kaczyński, chwaląc kuchnię „prezes Julii” i określając ją mianem swojego „odkrycia towarzyskiego”. Także „maile Dworczyka” potwierdziły rutynowe kontakty Trybunału z władzą wykonawczą w sprawach wyroków interesujących rząd. Gdyby udało się dotrzeć do dowodów materialnych – np. nagrań z monitoringu – mogłaby to być podstawa do odpowiedzialności dyscyplinarnej Julii Przyłębskiej. I odebrania jej statusu sędziego TK (pewnie już „w stanie spoczynku”, bo w grudniu kończy kadencję sędziowską w TK).

Ale w to, że w rządzonym przez Przyłębską Trybunale przechowuje się do dzisiaj takie materiały, raczej trudno uwierzyć. Więc jedyne, do czego może dojść w sprawie jej osobistej odpowiedzialności, to wyrok NSA uznający, że nie wywiązała się z obowiązku udzielenia informacji publicznej. Ale taki wyrok byłby mocną podstawą do sprawy karnej za niedopełnienie obowiązków. Kodeks karny przewiduje nawet do roku więzienia za odmowę udzielenia informacji. Stowarzyszenie Watchdog Polska wytoczyło już swego czasu proces karny o nieudzielenie informacji Tadeuszowi Rydzykowi, ale sąd skazał za to tylko pracownicę jego fundacji.

Prezeska SN Małgorzata Manowska zaskarżyła swego czasu do TK ten przepis kodeksu karnego, ale do dzisiaj nie dał rady jej wniosku osądzić. Może teraz, gdy prezes Julia ma nóż na gardle, jednak spróbuje? Ciekawe, czy Przyłębska by się z niej wyłączyła. I czy zbierze skład, który by tę sprawę osądził?