Samoreset neosędziów

Sędzia Anna Kalbarczyk prosi ministra sprawiedliwości o cofnięcie jej do sądu niższego szczebla. Nie chce być neosędzią. Czy kwestię neosędziów mogą rozwiązać neosędziowie?

Jest ich 2,2 tys., z tym że sędziami, których można by cofnąć do instancji, w której sądzili przed awansem, jest 47 proc. (raport Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka „Powołania sędziów w latach 2018-2023 na wniosek tzw. nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Analiza statystyczna”, autorzy Małgorzata Szuleka, Marcin Szwed, Marcin Wolny), czyli niecały tysiąc osób. Część z nich, podobnie jak Anna Kalbarczyk, krytycznie odnosi się do wyboru, którego dokonali: żeby skorzystać z możliwości awansu, poddając się ocenie neo-KRS – ciała, które przez międzynarodowe trybunały zostało uznane za zależne politycznie, a więc takie, którego nominacje nie gwarantują bezstronności. Gdyby poszli drogą sędzi Kalbarczyk, spora część problemów z neosędziami rozwiązałaby się bez konieczności czekania na zmianę w Pałacu Prezydenckim umożliwiającą uchwalenie odpowiedniej ustawy weryfikacyjnej.

Chęć weryfikacji nieoficjalnie deklaruje wielu sędziów, ale nie zgłaszali takiej chęci, skoro nie ma procedury. Być może teraz pójdą śladem sędzi Kalbarczyk, która zgłosiła oficjalnie chęć weryfikacji swojego powołania ministrowi sprawiedliwości i poprosiła go o delegowanie „w dół”, z powrotem do Sądu Okręgowego. W Sądzie Apelacyjnym orzeka od 2020 r. Była przewodniczącą Wydziału Karnego, ale po objęciu kierownictwa przez rzeczników dyscyplinarnych ministra sprawiedliwości Piotra Schaba i Przemysława Radzika – zrezygnowała z tej funkcji.

W sześciu prowadzonych sprawach zastosowała prawo europejskie, co według „ustawy kagańcowej” było deliktem dyscyplinarnym, za co trzeci rzecznik dyscyplinarny, Michał Lasota, wytoczył jej dwie sprawy. Jak pisze w liście do ministra Adama Bodnara, nie chce dłużej orzekać w Sądzie Apelacyjnym, bo ze strony kierownictwa sądu spotykają ją szykany. „Dzisiaj uważam, że moja decyzja o przyjęciu nominacji była błędna, ale z perspektywy czasu nie była pozbawiona faktycznego sensu. Moje działania w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie pozwoliły mi na jawny sprzeciw wobec wykorzystywania nowego systemu nominacji do zawłaszczania sądu przez osoby, które mylą służbę z karierą”. I tłumaczy: „Pozostaję w przekonaniu, że znacząca liczba takich sędziów, kompetentnych i z doświadczeniem, każdego dnia, w ciszy pełni swą służbę w sposób zgodny z rotą ślubowania, oczekując od lat na unormowanie swojego statusu. Motywacje większości sędziów nie ograniczały się do tak podkreślanej w opinii publicznej chęci awansu bez kwalifikacji, na skróty i po znajomości. Z pewnością wielu z nas podjęło decyzje po rozmowach i konsultacjach z innymi sędziami, tymi, którzy uzyskali nominację z rekomendacji konstytucyjnej KRS, i tak było w moim przypadku. Upłynęło wiele czasu, zapadło wiele orzeczeń zarówno krajowych, jak i międzynarodowych, a moja decyzja była podjęta w innych okolicznościach i w innej rzeczywistości faktycznej”.

Sytuacja w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie jest szczególna, ponieważ jego prezes Piotr Schab nie uznaje decyzji ministra sprawiedliwości o swoim zawieszeniu w czynnościach. Bodnar chciał go odwołać, ale kolegium sądu się na to nie zgodziło. Prawdopodobnie będzie miał sprawy dyscyplinarne, bo we wniosku o jego odwołanie minister takie zarzuty stawiał. Na razie prezes Schab lekceważy swoje zawieszenie i rządzi dalej. Chce też pozwać do sądu ministra sprawiedliwości za umieszczenie w komunikacie wspomnianych zarzutów.

Atmosfera w sądach pomiędzy sędziami a neosędziami robi się coraz bardziej napięta. Anna Kalbarczyk i podobni do niej neosędziowie krytycznie odnoszący się do swojej przeszłej decyzji przyjęcia nominacji z rąk neo-KRS są między młotem a kowadłem: traktowani jak zdrajcy tak przez sędziów, jak przez neosędziów. Rozwiązanie problemu jest palące, a mało prawdopodobne, by prezydent Andrzej Duda zgodził się na zakwestionowanie swoich nominacji. Tymczasem neosędziowie i tak są odsuwani od orzekania, bo w wielu sądach nie wyznacza się ich do sądzenia z sędziami. Dostają najczęściej sprawy prostsze, które rozstrzyga się jednoosobowo, żeby produkować jak naj mniej wątpliwych prawnie neoorzeczeń.

Neosędziowie już zostali odsunięci zmianą regulaminu urzędowania sądów powszechnych przez ministra Bodnara od sądzenia wniosków o wyłączenie neosędziów z powodu braku ich bezstronności. A takie wnioski są często składane przez strony toczących się spraw. Można więc powiedzieć, że dziś neosędziowie są sędziami „na pół gwizdka”.

Dobrozmianowi prezesi przenosili sędziów niepokornych do wydziałów nieorzeczniczych (np. sędzia Piotr Gonciarek został służbowo delegowany do wydziału wykonania kar), więc niewykluczone, że w miarę wymiany prezesów (części skończy się kadencja, na odwołanie innych mogą wyrazić zgodę kolegia sądów) podobny zabieg zastosują nowi prezesi, żeby ograniczyć liczbę neowyroków, które mogą być kwestionowane.

Samoreset odpowiedzialnych za państwo neosędziów mógłby zdecydowanie polepszyć sytuację. Na początku transformacji ustrojowej w latach 90. oczekiwano od środowiska sędziowskiego samooczyszczenia. I ono w dużym stopniu się odbyło, m.in. poprzez przechodzenie co bardziej skompromitowanych sędziów do innych zawodów prawniczych lub w stan spoczynku. Drogą specustawy nie udało się nikogo uznać winnym sprzeniewierzenia się zasadzie niezawisłości sędziowskiej, ale samoczyszczenie środowiska mimo to można dziś uznać za dokonane. A więc droga samooczyszczenia dla neosędziów została przetarta.

Zobaczymy, ilu skorzysta.