Mrożące media wyjście przez kuchnię
Po raz drugi zostałam uznana winną, ale nie przestępstwa, i ukarana, chociaż nie skazana. Umarzając sprawy ze względu na „znikomą szkodliwość”, sądy radzą sobie ze sprawami o wolność słowa tak, by wilk był syty i owca cała. Wilk – człowiek władzy – jest syty, bo dostał, co chciał. Owcy – wolności słowa – jednak dyskretnie spuszczono krew. Czy może raczej zmrożono. Aby wywołać efekt mrożący wobec mediów, nie trzeba bowiem na dziennikarza nakładać grzywny czy wsadzać go do więzienia. Wystarczającą karą jest wyrok podważający jego wiarygodność.
Pierwszy raz patent na niską szkodliwość czynu zastosowano wobec mnie w sprawie z art. 212 kk wytoczonej mi przez wymienianych w kontekście afery hejterskiej członka neo-KRS i prezesa Sądu Rejonowego w Olsztynie Macieja Nawackiego i Konrada Wytrykowskiego, orzekającego w Izbie Dyscyplinarnej SN. Teraz, 30 czerwca, to samo zrobił Sąd Okręgowy w Siedlcach w sprawie wytoczonej mi przez zastępcę rzecznika dyscyplinarnego dla sędziów Przemysława Radzika. Mój oskarżyciel sam zresztą o to sąd poprosił, zainspirowany wyrokiem z oskarżenia panów Nawackiego i Wytrykowskiego. W pierwszej instancji zostałam uniewinniona. Teraz sąd (sędzia Paweł Mądry) uchylił ten wyrok i umorzył sprawę z powodu niskiej szkodliwości czynu. Zatem: winna. Czego? I to jest prawdziwa zagadka.
Pomyliłam nazwiska rzecznika Radzika i rzecznika Michała Lasoty w swoim wpisie na blogu. Gdy tylko się zorientowałam – poprawiłam nazwisko i przeprosiłam rzecznika Radzika. On jednak wniósł akt oskarżenia z art. 212 kk, twierdząc, że pomyliłam nazwiska celowo. Argument, że przecież przeprosiłam, odpierał twierdzeniem, że chciałam go wtórnie zwiktymizować.
Chodziło o wpis z 2019 r., w którym przytaczałam kilka przykładów nierównego traktowania w prawie. Przykład, w którym miałam pomówić sędziego Radzika, dotyczył opisanej przez Onet sprawy, w której sędzia Michał Lasota przesłuchał pokrzywdzoną gwałtem kazirodczym dziewczynkę w obecności psychologa, ale bez obecności prokuratora i adwokata podejrzanego, przez co czynność przesłuchania trzeba było powtórzyć – dziewczynka z części oskarżeń się wycofała. Zestawiłam to z przypadkiem sędzi Aliny Czubieniak, która została ukarana dyscyplinarnie za uchylenie aresztu upośledzonemu umysłowo sprawcy nagabywania dziewczynek. Areszt uchyliła, bo sąd nałożył go, chociaż podejrzany nie miał obrońcy, co w sytuacji niepełnosprawności umysłowej jest naruszeniem prawa do obrony. Nierówność polegała na tym, że rzecznika Lasoty w chwili, gdy pisałam tego bloga, nie dotknęło postępowanie dyscyplinarne (potem je wszczęto, skończyło się niczym).
Ale nieszczęśliwie pomyliłam nazwiska i zamiast „Lasota” dałam nazwisko Radzik. Poprawiłam, przeprosiłam. Co jeszcze może zrobić w takiej sytuacji dziennikarz?
Rzecznik Radzik chciał ukarania mnie. Wystąpił do sądu, mimo że jego pozycja procesowa jest szczególna: ma władzę nad każdym sędzią. To, oczywiście, nie pozbawia go prawa do sądu, ale powinno go skłonić do oszczędnego korzystania z tego prawa, żeby nie stwarzać – oczywiście nieumyślnie – presji wobec sędziego. Sprawa wytoczona mi z pewnością nie była konieczna dla obrony jego dobrego imienia. Jednak ją wytoczył i kontynuował mimo przegranej w pierwszej instancji.
W drugiej, na koniec postępowania, złożył w sądzie wniosek, by sąd, jeśli nie zechce mnie skazać (co było jego żądaniem), umorzył sprawę z powodu niskiej szkodliwości. Winna – choć nie przestępstwa, tylko czynu o niskiej szkodliwości. Ale pomówiła – taka jest prawomocna ocena sądu. Notabene uzasadnienie wyroku mówi, że „działając za pomocą środków masowego komunikowania – w zamiarze bezpośrednim pomówienia sędziego Michała Lasoty” – przez pomyłkę pomówiłam sędziego Radzika. Czyli właściwie sąd uznał mnie winną pomówienia Michała Lasoty, mimo że Michał Lasota nie wniósł aktu oskarżenia…
Rzecznik Przemysław Radzik zadowolony. Podobnie jak miesiąc wcześniej Maciej Nawacki i Konrad Wytrykowski, gdy Sąd Okręgowy w Warszawie (sędzia Iwona Konopka) orzekł, że przekroczyłam granice wolności słowa, pomawiając ich w tekstach dotyczących afery hejterskiej. Sąd nie wskazał, które konkretnie sformułowania były nadmiarowe, ale ocenił, że czyn miał znikomą szkodliwość społeczną, i umorzył sprawę. Tak więc winna (czego konkretnie?), ale bez wyroku skazującego.
Oskarżyciele odtrąbili zwycięstwo. Konrad Wytrykowski na TT: „Sąd potwierdził, że Pani Redaktor popełniła wszystkie czyny, jakie jej zarzuciliśmy razem z @Maciej_Nawacki. Stopień społecznej szkodliwości Sąd uzasadnił małym znaczeniem Jej komentarzy. Kolejne orzeczenie obalające mit afery hejterskiej i farmy trolli… będą kolejne…”. Maciej Nawacki: „Tłumacząc z sądowego – Sąd prawomocnie stwierdził, że @Ewa__Siedlecka kłamała, że jej wypociny o hejcie, trollach, wynoszeniu dokumentów, nękaniu sędziów to bzdury. Inaczej musiałby ją uniewinnić”. A także: „Uwaga! Po prawomocnym wyroku można spokojnie głosić, że wszyscy rozpowszechniający twierdzenia o udziale @KKWytrykowski i moim w tzw. aferze hejterskiej to KŁAMCY”.
Wyrok jako toksyczny dla wolności mediów skomentowała na łamach „Rzeczpospolitej” z 21 czerwca prof. Ewa Łętowska (tekst dostępny też tutaj):
„Wyrok SO w Warszawie (sygn. IX Ka209/22) nie jest dobry: ani dla wolności słowa, ani dla odwagi dziennikarskiej, ani nie ocalił standardów dziennikarskich, ani wreszcie nie przekonuje (już po lekturze uzasadnienia) o kunszcie prawniczym. No i nie umacnia wiary, że sprawiedliwość została rzetelnie wymierzona. (…) jednostka nie musi wiedzieć, jakie jest prawo, jak należy się zachowywać, aby nie ryzykować z nim konfliktu. Oskarżonemu powie to sąd, jeśli oskarżony przed nim stanie. A jeżeli dziennikarz aż tak ryzykować nie chce, to może po prostu powstrzymać się od pisania na ryzykowne tematy. Mechanizm efektu mrożącego jest tu ewidentny”.
O efekcie mrożącym tego wyroku pisali też na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” profesorowie Piotr Kardas i Maciej Gutowski: „Z uwagi na precedensowy charakter tej sprawy, pierwszej dotyczącej odpowiedzialności karnej za tzw. aferę hejterską, wyrok może okazać się czynnikiem blokującym dziennikarskie działania”.
Teraz sąd zastosował patent „winna, nieszkodliwa” w sprawie z oskarżenia Przemysława Radzika. W czasach gdy sędziowie ścigani są dyscyplinarnie za treść orzeczeń takie „wyjście przez kuchnię” pozwala czuć się bezpiecznie. Bezpiecznie nie mogą się natomiast czuć dziennikarze. Mogą czuć się jeszcze mniej niż do tej pory, bo zamiast liczyć, że sąd rozważy racje: interes społeczny, kontrolna rola mediów zagwarantowana w konstytucji i wolność debaty publicznej z jednej, a dobre imię osób sprawujących władzę (którzy, według orzecznictwa Trybunału w Strasburgu, powinni mieć „grubszą skórę”) z drugiej strony – muszą teraz liczyć się z tym, że sąd uniknie rozstrzygania i wybierze bezpieczne dla siebie rozwiązanie.
To nie koniec sprawy z oskarżenia sędziego Radzika. Wprawdzie od samej treści orzeczenia kasacja mi nie przysługuje, ale można ją złożyć ze względu na tzw. bezwzględne przyczyny nieważności. Jedną z nich jest nienależyte obsadzenie sądu. A jedną z przyczyn nienależytego obsadzenia może być brak gwarancji dla bezstronności sędziego. Sędzia orzekający w tej sprawie jest sędzią delegowanym z sądu rejonowego do okręgowego. W każdej chwili i bez podania powodów może go z delegacji odwołać minister sprawiedliwości. Ten sam, który powołał rzeczników dyscyplinarnych, a oni działają „przy ministrze”. Najsłynniejszym takim odwołaniem było cofnięcie delegacji sędzi Justynie Kosce-Janusz, gdy podjęła decyzję procesową w sprawie, o której w mediach wypowiadał się minister Zbigniew Ziobro. Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł 16 listopada zeszłego roku w sprawie pytania prejudycjalnego Sądu Okręgowego w Warszawie, że „w okresie delegowania sędziowie ci [delegowani] nie są objęci gwarancjami niezawisłości i bezstronności, jakim zwykle powinni podlegać wszyscy sędziowie w państwie prawnym”.
Natomiast ze sprawą sędziów Wytrykowskiego i Nawackiego pójdę do Strasburga. Mam nadzieje, że Trybunał oceni, czy sędziowski patent na nieryzykowne rozstrzyganie oskarżeń ludzi władzy wobec dziennikarzy nie stoi aby w sprzeczności z kontrolną rolą mediów i wolnością debaty publicznej.
Komentarze
Jak to powiedziano w polskim kulowym filmie”sad sadem a sprawiedliwosc musi byc po naszej stronie”.Kogo? Ziobry i jego mianowanych.
Współczuję, że musi się Pani w tym babrać, ale ktoś musi. Ciekawe, że wokół min. Ziobry zebrali się ludzie charakterologicznie mściwi. Słynne „nigdy wam tego nie daruję” , czy przykład lekarzy, których będą ścigać aż do ich śmierci.
Ewa Siedlecka, dziennikarka „Polityki”, w radiu TOK FM, razem z Danielem Passentem, Adamem Szostkiewiczem i Janem Ordyńskim – tak powiedziała o prezydencie Andrzeju Dudzie: „Został jak to się ładnie mówi, przecwelony przez PiS”. Tacy komentatorzy, takie radio. Kultura komunistyczna w natarciu
Popieram i życzę wytrwałości…