Zgorszenie w Forcie, czyli umysł zniewolony

W zeszłym tygodniu nieprzyzwoity był banan, w tym – marchewka. Marchewka umiejscowiona na postaci spowitej w sutannę.

Obraz wisiał we wtorek na warszawskim Żoliborzu w galerii w Forcie Sokolnickiego, której właścicielem jest dzielnica Żoliborz. Już nie wisi – zdjęła go cenzura.

Wystawa Aldony Jabłońskiej-Klimczak zatytułowana jest „Ludzkie zwierzęta i zaułki ludzkich losów”. Artystka wystawia od lat 80., maluje głównie zwierzęta, a najchętniej konie. W katalogu do wystawy w Forcie Sokolnickiego (wystawa pod patronatem Rady i Zarządu Dzielnicy) o pokazanych tam obrazach pisze: „Malowałam je z głębokim przeświadczeniem, że zwierzęta mają duszę. Ich świat duchowy przejawia się przez silne i głębokie emocje, inteligencję i umiejętność tworzenia skomplikowanych społeczności”.

Zwierzęta na obrazach są uczłowieczone. Przeżywają miłość, zachwyt, cierpienie. Przedstawiane są w kontekście metafizycznym. Mamy np. rozpiętego na krzyżu dzika, z przybitą u góry tabliczką z datą: AD 2019, czyli rokiem, gdy minister ochrony środowiska wydał nakaz eksterminacji wszystkich dzików w Polsce. Jest „Ostatnia wieczerza” – cytat z Leonarda da Vinci, tyle że za stołem siedzą zwierzęta.

Podczas wernisażu wystawy zjawiło się dwóch panów, którzy przedstawili się najpierw jako dziennikarze belgijscy, a potem sejmowi. Zaczęli fotografować obrazy. Wypytywali autorkę i jej męża Tadeusza Klimczaka, co oznaczają. Na przykład czy dzik na krzyżu (tytuł obrazu: „Męczeństwo dzika”) to parodia Chrystusa.

Klimczakowie zaprzeczyli, zwracając uwagę, że krzyż nie jest kanoniczny, bo ma nie jedną, a dwie belki. Najbardziej jednak „dziennikarze” interesowali się obrazem zatytułowanym „Quo vadis ecclesiae Jankoś”. Przedstawia postać ubraną w długą czarną pelerynę zakończoną białą stójką. W połowie długości peleryny umieszczona jest marchewka, u której trzonka wisi odwrócone serce przypominające kształtem jądra. Postać ma zamazaną twarz, a butami stoi na krzyżu. Obok stoi dziecko i wyciąga ręce w geście odepchnięcia. Twarz ma bez wyrazu.

Następnego dnia rano do Klimczaków zadzwonił naczelnik Wydziału Kultury i Promocji dla Dzielnicy Żoliborz Rafał Utracki. Jak relacjonują, przekazał „osobiste polecenie” wiceburmistrz dzielnicy Marii Popielawskiej (Miasto jest Nasze), by sami zdjęli obraz z księdzem i marchewką. Zasugerował, że wtedy nie będzie już konieczności zdejmowania innych obrazów. Pytany, dlaczego ten obraz miałby być usunięty, powiedział, że mogłyby go zobaczyć dzieci, a to byłoby nieodpowiednie.

Aldona Klimczak odmówiła zdjęcia obrazu, został więc zdjęty przez pracowników galerii.

Chciałam zapytać panią burmistrz, dlaczego poleciła usunięcie obrazu? Argument zgorszenia dzieci wydaje się tak samo wiarygodny jak wtedy, gdy użył go wcześniej dyrektor Muzeum Narodowego Jerzy Miziołek dla uzasadnienia zdjęcia pracy Natalii LL „Sztuka konsumpcyjna”, przedstawiającej serię zdjęć kobiety jedzącej banana.

Czemu dzieci miałby gorszyć banan? Czemu miałaby je gorszyć marchewka? Na obrazie Aldony Jabłońskiej-Klimczak nie wystaje ona spomiędzy fałd sutanny, jest jakby przyczepiona na wierzchu. Postać nie jest obnażona, dziecko na obrazie nie styka się z marchewką i nie jest przestraszone. Całość jest alegorią, czytelną tylko dla człowieka dorosłego, świadomego problemu pedofilii w Kościele. Dziecko zobaczy w tym obrazie tylko postać z marchewką. Starsze może rozpoznać, że to ksiądz. A takie, które zorientuje się, o co chodzi, z pewnością znacznie bardziej zgorszone jest faktem pedofilii w Kościele katolickim niż alegorycznym obrazem w galerii.

Na wernisażu wystawy było zresztą kilkoro dzieci z rodzicami i nie zwracało na ten obraz większej uwagi, mimo że gromadzili się przy nim dorośli.

Niestety, nie udało mi się skontaktować z wiceburmistrz Popielawską, by zapytać, dlaczego sądzi, że ryzyko zgorszenia dzieci postacią z marchewką jest tak dojmujące, że zdecydowała się wystąpić w roli cenzora.

Pani wiceburmistrz wywodzi się z Ruchów Miejskich. Na wyborczej ulotce reklamowała się: „Chcę Żoliborza dla wszystkich, bez barier i wykluczenia”. I chwaliła m.in. tym, że założyła Żoliborski Dyskusyjny Klub Książki, „który jest przestrzenią otwartej dyskusji o książkach i świecie”. Teraz cenzuruje wystawę pod absurdalnym pretekstem zgorszenia dzieci.

Kiedy dyrektor Miziołek zdjął „Sztukę konsumpcyjną” i pół Polski w proteście publicznie jadło banany, minister kultury Piotr Gliński zaprzeczył, że to on wydał polecenie zdjęcia tej pracy. I nie ma powodu mu nie wierzyć. Najprawdopodobniej dyrektor Muzeum Narodowego okazał się po prostu nadgorliwy. I usiłował spełnić wolę Najwyższego Kierownictwa Partyjnego i Państwowego, zanim została wyrażona. A posłużył się dziećmi, bo posługuje się nimi PiS w kampanii, by przypomnieć rzekome zagrożenie „seksualizacją naszych dzieci”, podpisaniem Deklaracji LGBT+ przez prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. „Ręce precz o naszych dzieci” – zakrzyknął wtedy Jarosław Kaczyński, a powtórzyli hierarchowie Kościoła (co zabrzmiało, delikatnie mówiąc, niestosownie, zważywszy na nierozliczenie się z problemem pedofilii we własnych szeregach).

Potem był słynny „suport” Leszka Jażdżewskiego, w którym mówił: „Kościół katolicki w Polsce, obciążony niewyjaśnionymi wciąż skandalami pedofilskimi, opętany walką o pieniądze i o wpływy, stracił moralny mandat do sprawowania funkcji sumienia narodu”. Natychmiast odcięła się od tych słów Koalicja Europejska. Mimo że każdy zarzut Jażdżewskiego ma pokrycie w faktach. Z tymi faktami politycy Koalicji nie chcą się jednak konfrontować.

Policja wkroczyła o szóstej rano do Elżbiety Podleśnej, konfiskując jej telefon, laptop i cyfrowe nośniki, i chciała zatrzymać na 48 godzin z powodu rzekomej obrazy uczuć religijnych przez rozklejenie plakatów z Tęczową Madonną. Tak traktuje się bandytów. Ale – jak powiedział prezes Kaczyński – „ręka podniesiona na Kościół to ręka podniesiona na Polskę”. Policja i prokuratura najwyraźniej traktują krytykę Kościoła katolickiego jak zbrodnię.

I teraz działaczka ruchów miejskich Maria Popielawska zapobiega zbrodni, jaką może okazać się prezentacja księdza z marchewką, usuwając obraz z wystawy.

PiS – jak powiedział Jażdżewski – używa krzyża jak pałki do walenia. A wszyscy się cofają. Dla kariery, dla korzyści, dla świętego spokoju. Gorzej: PiS już przemeblował im głowy. To Miłoszowski umysł zniewolony, który przerabia tchórzostwo, wygodnictwo i konformizm na ideologię.

PiS zalągł się w głowach i cenzuruje od wewnątrz.

Post scriptum:
Miałam dziś okazję porozmawiać z panią wiceburmistrz Marią Popielawską. Mówi, że nie wiedziała o wystawie i nie wie, kto podjął decyzje o tym, że jej organizatorem jest Rada i Zarząd Dzielnicy Żoliborz. Nie jest nawet pewna, że rzeczywiście jest jej organizatorem. Zaprzecza, że nakazała zdjęcie obrazu, chociaż przyznaje, że posłała swojemu podwładnemu, naczelnikowi Wydziału Kultury Rafałowi Utrackiemu SMSa, że ma wątpliwości co do obrazu księdza z marchewką, bo to – jak powiedziała „obraz intensywny w odbiorze”. Ale potem wysłała drugiego SMSa, żeby wstrzymał się z robieniem czegokolwiek w tej sprawie, bo trzeba ją przedyskutować. Pytana przeze mnie, czy to znaczy, że nie ma nic przeciwko temu, żeby obraz wisiał powiedziała, że nie, chociaż wolałaby, żeby przed wejściem na wystawę umieścić ostrzeżenie, że mogą być tam drastyczne dla niektórych treści.
Dowiedziałam się też, że u burmistrza Żoliborza Pawła Michalca interweniowali jego partyjni koledzy z Klubu Parlamentarnego PO, domagając się przywrócenia obrazu.
Dalszy ciąg tej sprawy potwierdza to, co napisałam wyżej: szerzenie się epidemii zniewolonego umysłu. Obrazy Goi czy Beksińskiego wiszą sobie w muzeach i galeriach i nikomu nie przychodzi do głowy opatrywać wystawy ostrzeżeniem o drastycznych treściach. A szokują ksiądz z marchewką, czy kobieta z bananem. Strach pomyśleć, gdzie zabrniemy.