Po TVN – „Newsweek”. Imperium kontratakuje

Jest postępowanie? Może być kontrola operacyjna. Najpierw postępowanie „w sprawie” dziennikarzy „Superwizjera” TVN, którzy rzekomo zamówili i opłacili „urodziny Hitlera”, i związany z tym skandal dyplomatyczny, bo TVN ma amerykańskiego właściciela. Teraz kolej na „Newsweeka”. A prokuratura wprowadza opinię publiczną w błąd.

Dziennikarz Wojciech Cieśla został wezwany na przesłuchanie w sprawie ujawnienia miejsca zamieszkania Mariusza Muszyńskiego, dublera sędziego Trybunału Konstytucyjnego mianowanego wiceprezesem TK. Doniesienie o przestępstwie złożył sam Muszyński. Fragment tekstu – z lipca – w którym Cieśla miał popełnić przestępstwo „ujawnienia danych wrażliwych”, brzmi tak: „Rodzina sędziego jest znana w okolicy. W miejscu, w którym ulica Sybiraków kończy się szutrem, przed obrośniętym domem parkuje terenowy samochód. Muszyńscy mieszkają w piętrowej willi z dwójką dzieci”.

Po upublicznieniu sprawy przez „Newsweek” i poruszeniu, jakie wiadomość wywołała w mediach, a także po oświadczeniu Press Club Polska, w którym Stowarzyszenie uznało takie praktyki za „brutalną i niedopuszczalną próbę zastraszenia, zapewne w celu wymuszenia zaniechania tego typu publikacji”, prokuratura wydała oświadczenie. Zaprzecza, jakoby wezwanie było szykaną, i tłumaczy, że „obowiązujące prawo obligowało prokuraturę do wszczęcia w tej sprawie dochodzenia, aby wyjaśnić, czy został popełniony czyn z art. 49 ustawy z 26 stycznia 1984 r. – Prawo prasowe”.

Prokuratura dezinformuje opinię publiczną. To nieprawda, że prawo zmusza ją do „wszczęcia dochodzenia”. Jedyne, co czego prawo ją zmusza w tej sytuacji, to wszczęcie postępowania wyjaśniającego. Najpierw musi bowiem ustalić, czy popełnienie przestępstwa jest „uprawdopodobnione”. Tylko w takiej sytuacji wszczyna się dochodzenie czy śledztwo.

Zatem nieprawdziwe jest twierdzenie prokuratury, że została przez prawo zmuszona do wszczęcia dochodzenia. Nieprawdą jest też, że „dane wrażliwe, jakim jest m.in miejsce zamieszkania, są chronione prawem, tj. art. 107 ust. 1 ustawy z dnia 10.05.2018 r. o ochronie danych osobowych”. „Wrażliwe” są jedynie informacje o pochodzeniu rasowym lub etnicznym, poglądach, przynależności do związków zawodowych, o danych genetycznych, biometrycznych, zdrowiu, seksualności lub orientacji seksualnej. Nieuprawnione przetwarzanie wszelkich danych osobowych rzeczywiście jest karalne. Prokuratura dodała sobie te dane „wrażliwe” chyba dla podbicia grozy czynu dziennikarza. Ale o to mniejsza.

Podanie informacji, że pan Muszyński mieszka przy ulicy Sybiraków w miejscu, gdzie kończy się szutr, wypełnia zdaniem prokuratury znamiona przestępstwa z prawa prasowego: „podania informacji, których ujawnienie mogłoby naruszać chronione prawem interesy osób trzecich”.

A wydawałoby się, że okoliczność jest co najmniej wątpliwa. Po pierwsze, prokuratura zapewne uważa, że dubler Muszyński jest osobą publiczną – sędzią i wiceprezesem TK. A wiemy przecież, że osoby publiczne korzystają z mniejszej ochrony prywatności niż zwykli śmiertelnicy. Po drugie, oceniając głębokość ingerencji w prywatność pana Muszyńskiego, należało wziąć pod uwagę, że państwo nakazało sędziom ujawniać majątki. I to w sposób najbardziej publiczny, jak to możliwe, czyli w internecie. A to ingerencja w prywatność znacznie poważniejsza niż podanie nazwy ulicy, przy której ktoś mieszka. Skoro ustawodawca pozwolił na więcej, to chyba można mniej? A przynajmniej jest to warte rozważenia.

Wreszcie trzeba wziąć pod rozwagę i to, że ujawnienia nazwy ulicy dokonał dziennikarz, w gazecie. A więc należy sprawę oceniać także w kategoriach odgrywania przez media – nałożonej na nie konstytucją – roli kontrolnej. Szczególnie wobec władzy.

Do tego prokuratura ewidentnie łamie prawo do obrony. Wezwała go – jak sama podkreśla – „w charakterze świadka”. A więc świadkiem ma być osoba, na którą złożono doniesienie o przestępstwie. Wojciecha Cieślę prokuratura chce więc przesłuchać w warunkach, w których ma on OBOWIĄZEK zeznawać. A nie w warunkach, w których ma prawo milczeć – czyli jako osobę podejrzaną. Trudno to potraktować inaczej niż wyłudzenie czy wymuszenie zeznań. To zresztą ulubiona taktyka organów działających pod kontrolą PiS. To samo robią rzecznicy dyscyplinarni z sędziami, którym zamierzają stawiać zarzuty: najpierw przesłuchują ich jako świadków.

W sprawie dziennikarzy „Superwizjera” za podstawę wszczęcia śledztwa – też bez postępowania wyjaśniającego – posłużyło zaznanie osoby mającej zarzut propagowania faszyzmu, postawiony w wyniku publikacji materiału. A więc nie ma przeciwko dziennikarzom żadnego dowodu oprócz zeznania człowieka, który jest osobiście zainteresowany w propagowaniu takiej wersji zdarzeń. Zmniejsza ona jego winę i daje możliwość zablokowania procesu karnego do czasu prawomocnego rozstrzygnięcia, czy dziennikarze „Superwizjera” rzeczywiście zamówili i opłacili „urodziny Hitlera”. W tych okolicznościach prokuratura nie ma wątpliwości, że przestępstwo dziennikarzy jest uprawdopodobnione – i wszczyna śledztwo.

Okoliczności obu spraw dowodzą, że działania prokuratury są formą szykan wymierzonych w dziennikarzy. Zapewne nie przypadkiem pracujących w mediach krytykujących władzę, która rządzi prokuraturą.

Jak na razie nie ma zapowiadanej „ustawy medialnej”, która ma „spolonizować” media (będzie stacja telewizyjna „za złotówkę”?). I pewnie przed wyborami nie będzie, bo mogłaby zmniejszyć szanse PiS na ponowne zwycięstwo. Ale działania prokuratury mogą wywołać pożądany „efekt mrożący” i bez ustawy. Możemy się spodziewać doniesień kolejnych krytykowanych oficjeli i akolitów PiS. Wszczęcie śledztwa nie kosztuje. I można je prowadzić w nieskończoność. Przesłuchiwać. Przeszukiwać. Zabezpieczać telefony i komputery dziennikarzy. Albo tylko dostać zgodę na podsłuch – w ramach prowadzonego śledztwa. Albo stosować „podsłuchy pięciodniowe” bez zgody. Albo tylko ogłosić wszczęcie postępowania „w sprawie”.