Sądy obroniły wolność zgromadzeń
Sądy we Wrocławiu i w Warszawie uwzględniły odwołania organizatorów Marszów Niepodległości planowanych na 11 listopada od zakazów, jakie wydali prezydenci tych miast. Tym, którzy cieszyli się z zakazów, uznając, że ważniejsze od wolności zgromadzeń jest symboliczne wyrzucenie z przestrzeni publicznej ksenofobicznych i nienawistnych haseł, warto uświadomić, że jeśli dziś prewencyjnie zakaże się Marszy Niepodległości, to jutro zakaże się Marszów Równości czy warszawskiej Manify. Im też można zarzucić np. propagowanie łamania prawa, choćby przez żądanie prawa do aborcji w sytuacjach prawem dziś zakazanych.
Sąd Okręgowy we Wrocławiu – jak poinformował jego rzecznik Marek Poteralski – uznał m.in., że zakaz, jaki wydał prezydent Rafał Dutkiewicz, w uzasadnieniu nie wskazuje przesłanek, które według prawa o zgromadzeniach pozwalają zakazać zgromadzenia: gdy zgromadzenie narusza prawo lub jego odbycie się może zagrażać życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach. Zamiast tego podał np., że organizator (Piotr Rybak, ten, który spalił kukłę Żyda) był wcześniej karany. „Ta osoba nie została pozbawiona praw publicznych, a w związku z tym ma prawo do organizacji zgromadzeń” – wyjaśnił sędzia Poteralski.
Z kolei zakaz wydany przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz uchylił sędzia Michał Jakubowski z Sądu Okręgowego w Warszawie: „Wolność zgromadzeń jest podstawą demokracji i pozwala społeczeństwu kontrolować władze”. Dalej dosłownie zmiażdżył (choć nie lubię tego określenia) decyzję Hanny Gronkiewicz-Waltz. Wytknął, że jej twierdzenia o tym, że Marsz Niepodległości nie może być należycie zabezpieczony, są gołosłowne, bo nawet nie zapytała o to policji, opierając się na pismach, które dotyczyły całości imprez 11 listopada. Że zignorowała oświadczenia policji, że jest ona w stanie zapewnić bezpieczeństwo. Że pism, na których się oparła, nawet nie dołączyła do decyzji. Że wcześniej, mimo że taki jest wymóg ustawowy, nie odbyła spotkania konsultacyjnego z organizatorami marszu.
Sędzia Jakubowski zaznaczył, że zagrożenie bezpieczeństwa było jedynym argumentem pani prezydent przy zakazywaniu marszu, a nie dołożyła starań, by to twierdzenie uzasadnić. Przypomniał też, że według ugruntowanego orzecznictwa organ władzy nie może powołać się na zagrożenie wynikające z nieskuteczności czy niemożności skutecznego zabezpieczenia zgromadzenia, bo władza ma obowiązek zapewnić korzystanie z wolności zgromadzeń.
Sędzia przyznał, że w zeszłym roku pojawiły się na marszu hasła „uznane przez wielu za ksenofobiczne i rasistowskie” (sam ich nie ocenił), ale same hasła nie wypełniają przesłanki zagrożenia zdrowia, życia i mienia, a tylko na owo zagrożenie powołała się prezydent Warszawy, zakazując marszu.
Wreszcie stwierdził, że pojawiający się zarzut, iż na marsz zostali zaproszeni przedstawiciele zagranicznych organizacji ekstremistycznych, spotkał się z dementi organizatorów. Prezydent zaś nie przedstawiła jakiegokolwiek dowodu, że jest inaczej. Sędzia przypomniał, że prezydent ma możliwość rozwiązania zgromadzenia, jeśli łamie ono prawo: „Prewencyjny zakaz jest przedwczesny. Zagrożenie musi być poważne i bezpośrednie, a nie oparte na przewidywaniach, bo to by prowadziło do naruszenia art. 57 konstytucji [wolność zgromadzeń]”.
Prezydenci Warszawy i Wrocławia mogą się od tych postanowień odwołać do sądów apelacyjnych. I już to zapowiadają. Mimo, że szefowa Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego w warszawskim ratuszu Ewa Gawor mówiła jeszcze przed posiedzeniem sądu: „Jeśli sąd nie przyzna nam racji i uzna, że taki marsz mógłby się odbyć, to niestety trasa została już zajęta przez uroczystości państwowe”. Jej zdaniem uroczystości państwowe mają pierwszeństwo przed zgłoszonym już zgromadzeniem, co jest co najmniej nadinterpretacją prawa. Nie ma bowiem przepisu, który daje im pierwszeństwo, i byłoby to sprzeczne z konstytucją, która gwarantuje wolność zgromadzeń obywatelom i milczy na temat prawa władzy do organizowania uroczystości.
Będziemy mieli więc dwie imprezy w tym samym miejscu i prawie w tym samym czasie (prezydencka ledwie o godzinę później): państwowa uroczystość i uprzywilejowane „zgromadzenie cykliczne”. jak zauważył RPO Adam Bodnar o tym, które ma pierwszeństwo może rozstrzygnąć tylko sąd. Chyba, że imprezy się pogodzą.
Najbardziej prawdopodobne jest, że imprezy się spontanicznie przyłączą. Pytanie, czy narodowcy zdołają utrzymać w ryzach swoich uczestników? Prawdopodobnie będą się starali jak nigdy wcześniej. I to mogłaby być prawdziwa korzyść z całego tego zamieszania.
Komentarze
Sądy obroniły wolność zgromadzeń, ale jakich?
Moim zdaniem sedziowie (pierwszej instancji) poszli na latwizne. Zarzucili prezydentom miast (Warszawy i Wroclawia), ze nie przedstawili ostatecznych dowodow na zagrozenie bezpieczenstwa publicznego. Sami zas argumentuja „bo władza ma obowiązek zapewnić korzystanie z wolności zgromadzeń.” A gdzie sa dowody na to, ze tak sie stanie? Sad sobie moze na takie formalistyczne myslenie pozwolic, bo nie musi bezpieczenstwa zagwarantowac. Ale prezydenci juz nie. Ciekawe co powie druga instancja.
Notabene. Podobno Lenin powiedzial, ze kapitalisci sami sprzedadza sznurek, na ktorym komunisci ich powiesza. Fundamentalni liberalowie powinni uwazac, zeby sie dla zasady sami nie powiesili.