Byle-wyrok, ale wyrok

Trybunał Konstytucyjny w sile pięciu sędziów orzekł, że Sądowi Najwyższemu (i sądom powszechnym) nie wolno badać, czy przy powoływaniu prezesa Trybunału Konstytucyjnego dochowano trybu przewidzianego prawem. Jutro Sąd Najwyższy zdecyduje, co z tym wyrokiem zrobić, gdy będzie orzekał w sprawie prawidłowości wyboru Julii Przyłębskiej na prezesa TK.

Wyrok jest zgodny z życzeniem partii rządzącej i uzasadniony byle jak. W dodatku zapadł w trybie, który w świetle pisowskiej ustawy o TK na pewno nie jest wzorcowy. Trudno powiedzieć, czy gdyby orzekał Trybunał w starym składzie, wyrok byłby inny. Ale najprawdopodobniej byłby porządniej uzasadniony. Co z nim zrobi Sąd Najwyższy?

Sprawa jest szczególna z wielu względów. Nie tylko dlatego, że zakwestionowanie Julii Przyłębskiej w roli prezesa TK miałoby skutki dla dalszego funkcjonowania Trybunału. Jest szczególna z przyczyn ustrojowych: czy system da radę bronić się środkami prawnymi przed zawłaszczaniem wszelkiej władzy przez PiS? TK jeden z tych środków usiłuje nam odebrać.

Sprawa jest szczególna także dlatego, że wszyscy wiedzą, iż sędzia Przyłębska wybrana została kandydatka na prezesa z pogwałceniem procedury wyboru uchwalonej przez PiS. Jest szczególna, bo przed TK zawisła też podobna sprawa: legalności powołania trzy lata temu Małgorzaty Gersdorf na I Prezesa Sądy Najwyższego. Jest szczególna, bo „Trybunał wypowiedział się we własnej sprawie”, do czego prawa wcześniej stanowczo odmawiał mu PiS.

A także dlatego, że Trybunał osądził ją poza kolejnością wpływu, mimo że PiS takie praktyki uważał do niedawna za grzech śmiertelny, godzący w prawa „zwykłych Polaków”, których skargi konstytucyjne spychane są przez to na koniec kolejki. I ustawą nakazał TK sądzić sprawy w kolejności.

Jest interesująca, bo PiS krytykował Trybunał sprzed Dobrej Zmiany za to, że wszystkich ważnych (według PiS) spraw nie rozpatruje w pełnym składzie, a „nie może być tak, że trzech czy pięciu sędziów kwestionuje to, co uchwaliło 460 posłów i stu senatorów i podpisał prezydent”. A tę sprawę osądził skład pięcioosobowy, chociaż ma niewątpliwie znaczenie ustrojowe.

I jest szczególna, bo TK osądził ją na posiedzeniu niejawnym, za co Trybunał sprzed Dobrej Zmiany PiS fundamentalnie krytykował.

Ciekawe jest też, że swój wyrok Trybunał oparł na zasadzie podziału i wzajemnej kontroli władz – do tej pory PiS właśnie tę zasadę najmocniej kontestuje, usiłując przejąć władzę nad sądami. Ale zaskoczenia nie było: pięciu sędziów – przy jednym głosie odrębnym, „starego” sędziego Leona Kieresa – orzekło, że sąd powszechny nie może się zajmować legalnością powołania prezesa TK, a Sąd Najwyższy – odpowiadać na pytanie prawne sądu w tej sprawie. Przypomnę, że przed Sądem Apelacyjnym w Warszawie zawisła sprawa cywilna wniesiona jeszcze przez poprzedniego prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego, i sąd nabrał wątpliwości, czy pełnomocnictwo, którego udzieliła prawniczce Trybunału Julia Przyłębska jako nowy prezes TK, jest ważne.

No więc Trybunał orzekł, jak oczekiwał PiS. I w takim terminie, żeby powstrzymać we wtorek SN od rozpatrzenia sprawy.

Czy orzeczenie powinno być inne? Tego stwierdzić nie można. Sprawa kontroli nad czynnościami podejmowanymi przez Trybunał Konstytucyjny (a taką jest wybór kandydatów na prezesa TK przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK) jest bardzo kontrowersyjna. Przed Dobrą Zmianą w TK PiS twierdził zresztą, że Trybunał nie może pozostawać poza zewnętrzną kontrolą. Na tej podstawie np. premier Beata Szydło wskazywała, które jego wyroki mają być opublikowane, a które nie. Teraz twierdzi odwrotnie.

Ja przychyliłabym się do stanowiska zaprezentowanego w zdaniu odrębnym przez sędziego Kieresa: że TK powinien być w swoich decyzjach suwerenny, a prawidłowość procedury wyłaniania kandydatów na prezesa może oceniać co najwyżej prezydent, który ostatecznie wybiera prezesa spośród kandydatów.

To, co przeszkadza mi w wyroku TK, to jego bylejakość. Trybunał nie postarał się o poważne uzasadnienie swojego stanowiska.

Stwierdził na przykład, że ocenianie przez sąd powszechny prawidłowości wyboru prezesa TK godziłoby w konstytucyjną prerogatywę Sejmu do kształtowania składu TK. A niby jak? Przecież nie chodzi o wybór sędziego – wyboru Przyłębskiej do TK nikt nie kwestionował. Zakwestionowano późniejsze, wewnątrztrybunalskie wybory.

Osią wyroku jest zasada podziału i wzajemnej kontroli władz wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. W tym wypadku sąd powszechny miałby wkraczać we władzę Sejmu (patrz wyżej) i prezydenta, który wybiera spośród kandydatów. Ale przecież równie dobrze można powiedzieć, że zasada trójpodziału nie jest naruszona, bo koniec końców to jeden sąd kontroluje inny, a więc wszystko zostaje w rodzinie. W dodatku można dowodzić, że kontrolowanie zgodności wyboru Przyłębskiej z procedurą jest waśnie realizacją konstytucyjnej zasady wzajemnej kontroli władz. Trybunał powinien był dowieść, że ten konkretny przypadek kontroli wykracza poza konstytucyjną zasadę proporcjonalności i niezbędności. Nawet nie próbował.

Dalej Trybunał wywodzi, że powierzenie stanowiska prezesa TK nie powoduje powstania stosunku cywilnoprawnego, więc nie można wynikających z niego praw dochodzić w sądzie cywilnym. OK. Tylko że w tej sprawie to nie Julia Przyłębska skarży się do sądu w ramach dochodzenia swoich praw. Przed warszawskim sądem rejonowym zawisła inna sprawa: przedsiębiorcy, który dochodzi odszkodowania od Trybunału, gdzie znowu pełnomocnictwa prawniczce udzieliła, jako prezes, sędzia Przyłębska. Ten człowiek kwestionuje mandat Przyłębskiej. A więc chodzi o jego prawo do sądu. Trybunał nawet nie próbował spojrzeć na te sprawę pod kątem konfliktu wartości konstytucyjnych: autonomii Trybunału i prawa obywatela do sądu.

Wreszcie Trybunał stwierdził, że badając prawidłowość powołania prezesa TK, sąd wszedłby w kompetencje prezydenta, i to takie, które skutkują ogłoszeniem w Dzienniku Urzędowym jego postanowienia o mianowaniu prezesa TK. A co z obowiązkiem sądów orzekania w zgodzie z konstytucją? Przecież akt umieszczony w Dzienniku Urzędowym nie musi być z nią zgodny. Bywają np. rozporządzenia sprzeczne z ustawami, a więc z konstytucją. A sądy, jak nakazuje konstytucja, „stosują ją bezpośrednio”. Trybunał nawet nie próbował rozważyć tej kwestii i uzasadnić swojego rozstrzygnięcia.

Sędzia Leon Kieres złożył zdanie odrębne. Nie zdystansował się do samego rozstrzygnięcia. Uznał, że Trybunał powinien był tę sprawę umorzyć, ponieważ wniosek grupy posłów PiS „nie spełniał wymogów formalnych”. Był źle uzasadniony, a wzorce konstytucyjne nie miały wiele wspólnego z zaskarżonymi przepisami procedury cywilnej.

Ale wyroki Trybunału są ostateczne. Ten zaś został opublikowany w Dzienniku Ustaw bodajże w ciągu kilkudziesięciu minut od ogłoszenia, więc nie ma problemu z tym, czy wszedł w życie. Wszedł i kropka. Sąd Najwyższy, który jutro rozpatrzy pytanie prawne w sprawie Przyłębskiej, nie może tego faktu zakwestionować.

Ale sprawa nie jest jednoznaczna. Wyrok TK nie wyeliminował z prawa zaskarżonych przepisów. To, czego dokonał TK, to ich INTERPRETACJA. A przez lata pomiędzy Sądem Najwyższym a TK trwał spór, czy SN i sądy powszechne są związane wyrokami interpretacyjnymi Trybunału, skoro formalnie Trybunał nie ma prawa dawania wykładni ustaw i rozporządzeń. To był niedobry dla państwa prawa spór i przed nastaniem Dobrej Zmiany właściwie się zakończył: SN uznawał interpretacyjne wyroki Trybunału. No i powstaje pytanie: czy w warunkach, gdy Trybunał Konstytucyjny nie orzeka już niezawiśle, wciąż niezawiśli sędziowie SN nie powinni filtrować wyroków TK przez sito własnego poczucia konstytucyjności?

Poza tym kto powiedział, że Sąd Najwyższy musi orzec w oparciu o przepisy, które zaskarżyli posłowie PiS? Posłowie sobie wymyślili, na co może się SN powołać, ale sąd wcale nie musi iść za ich myślą.