To nie koniec sprawy o głosowanie „kolumnowe”

Prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie „głosowania kolumnowego” w Sejmie z 16 grudnia zeszłego roku. Nie stwierdziła przestępstwa nadużycia władzy przez marszałka Sejmu ani fałszerstw protokołów. Ale to nie koniec – sprawa może trafić do sądu.

Umorzenie nie jest zaskoczeniem: po to właśnie PiS podporządkował rządowi prokuraturę, by nie robiła problemów. Wcześniej np. odmówiła śledztwa w sprawie braku publikacji wyroków Trybunału konstytucyjnego. Robi sprawy karne Obywatelom RP protestującym przeciwko odebraniu im wolności zgromadzeń, a nie słychać nic na temat zarzutów dla człowieka, który w maju, podczas rozpatrywania przez Sąd Najwyższy pytania prawnego w sprawie ułaskawienia Mariusza Kamińskiego, oskarżając sędziów o stalinizm, usiłował wyrwać pistolet z kabury policjanta.

Podobną jak w prokuraturze – sprawną i nieniosącą zaskoczeń – pracę sądów PiS chce zapewnić wchodzącą w życie 12 sierpnia nowelizacją ustawy o ustroju sądów powszechnych, podpisaną mimo ulicznych protestów przez prezydenta. Przewiduje ona m.in. wymianę przez ministra sprawiedliwości wszystkich prezesów i wiceprezesów sądów – bez pytania o zdanie samorządu sędziowskiego. I ułatwienie prezesom przenoszenia sędziów do innych wydziałów bez ich zgody.

Jak prokuratura ustaliła, że „głosowanie kolumnowe” odbyło się zgodnie z prawem? Prokuratura Krajowa ujawniła tylko notatkę prasową na temat tego umorzenia. Napisano w niej, że śledztwo nie potwierdziło ani tego, że posłowie opozycji mieli utrudniony dostęp na salę, ani że nie było kworum. Nie ma w notatce mowy o innym zarzucie: że uniemożliwiono posłom opozycji składanie wniosków formalnych.

Prokuratura oświadcza, że swoich ustaleń dokonała na podstawie zeznań świadków, nagrań z monitoringu i „uzyskanej dokumentacji”.

Musimy wierzyć na słowo. Ale można podejrzewać, że prokuratorzy po prostu uznali za niewiarygodne twierdzenia posłów PO i Nowoczesnej, że mieli problemy z dostaniem się na salę, a na sali nie mogli zgłaszać wniosków formalnych, co jest wynikającym z konstytucji i regulaminu Sejmu prawem posła. Wiadomo, że nagrania z sejmowego monitoringu były niewyraźne i nie było nagrania dźwiękowego. Można więc sądzić, że prokuratorzy uznali twierdzenia posłów opozycji za niewiarygodne dlatego, że przeczyli im posłowie PiS.

My, czyli opinia publiczna, widzieliśmy przecież na własne moczy nagrania z telefonów komórkowych posłów opozycji, na których widać, że nie mogli dostać się w pobliże stołu marszałka, by zgłosić chęć złożenia wniosku formalnego, bo byli blokowani przez posłów PiS. A ze stenogramu obrad tego dnia wynika, że posłowie opozycji mieli dokładnie siedem minut, by zdążyć – z sali obrad lub gdziekolwiek indziej się wtedy w Sejmie znajdowali – na Salę Kolumnową i uczestniczyć w głosowaniach. Głosowanie nad ustawą budżetową odbyło się zaś błyskawicznie: obrady rozpoczęto o 21.47, a o 22.03 ustawa budżetowa była już uchwalona.

Po trzech głosowaniach i odrzuceniu wniosków mniejszości przyjęto hurtem wszystkie kilkaset poprawek PiS i ustawę w całości. Mimo to prokuratura uznała, że procedurze sejmowej stało się zadość, a prawa posłów opozycji nie zostały naruszone.

Argument, że nie było kworum podczas głosowania, bo kilku posłów na liście obecności podpisało się po głosowaniach (sfilmowano przy tym np. posła Zbigniewa Ziobrę), prokuratura zbija tak: „Regulamin Sejmu określa wyłącznie czas wyłożenia listy – do zakończenia posiedzenia, ale nie nakłada na posłów obowiązku, by złożyli na niej podpis w tym terminie. Wpisanie się na listę nie jest przy tym wyłącznym dowodem na udział posła w obradach. Jest nim również udział w głosowaniach”. Nie wiemy, jak dokładnie ustalono, czy poseł Ziobro brał udział w głosowaniach. Prawdopodobnie jedynym dowodem były zgodne zeznania jego partyjnych kolegów.

Dalej prokuratura stwierdza rzeczy prawdziwe: że nie ma obowiązku, by posiedzenie plenarne odbywało się w sali obrad plenarnych. Że nie ma obowiązku, by głosowanie odbywało się elektronicznie. I że decyduje o tym marszałek. Wszystko to prawda. Rzeczywiście, regulamin Sejmu daje marszałkowi władzę bliską absolutnej. Szczególnie jeśli partia, z której pochodzi, ma większość w prezydium Sejmu. Regulamin pisano przed zmianą ordynacji wyborczej, gdy parlament był bardzo rozdrobniony i chodziło o to, by można było zapanować nad jego pracami.

Teraz ta nieograniczona władza marszałka okazuje się użyteczna dla pacyfikowania parlamentarnej opozycji. I utrudniania „suwerenowi” dostępu do obrad Sejmu. Osobisty, na galerię dla publiczności – bo Sejm zamknięto, otoczono płotem, i aby wejść, trzeba mieć zaproszenie posła, najlepiej partii rządzącej. I dostęp przez media – bo dziennikarze mają ograniczoną możliwość filmowania, nagrywania obrad i prowadzenia na terenie Sejmu rozmów z posłami.

Casus „obrad kolumnowych” może być dla PiS użyteczny, jeśli zechce uchwalić coś – np. odrzucenie prezydenckich wet do ustaw o KRS i Sądzie Najwyższym – bez blokującego uzyskanie 2/3 głosów udziału opozycji. Można sobie np. wyobrazić zwołane esemesem obrady w Jachrance kilkanaście minut potem, jak zakończy się tam wyjazdowe posiedzenie klubu PiS. Dokładnie ten manewr zastosowano w Sali Kolumnowej. Zresztą o ważności głosowania i tak nie decyduje prokuratura, tylko marszałek Sejmu. Umorzone właśnie śledztwo było więc jedynie autoryzowaniem jego decyzji.

Ale to nie koniec. Ostateczna decyzja jest bowiem w rękach sądu. Posłowie opozycji – kilkudziesięciu – dostało status pokrzywdzonych w tej sprawie. To znaczy, że mogą się odwołać do sądu od decyzji o umorzeniu postepowania. Wprawdzie nie mogą zarzucić złamania prawa samym głosowaniem poza salą obrad plenarnych ani udowodnić, że nie było kworum, skoro marszałek Kuchciński orzekł, że było.

Ale mogą dowodzić, że pozbawiono ich konstytucyjnych praw posła:
– do obecności podczas głosowania, czego dowodem jest już to, że głosowanie zwołano w Sali Kolumnowej, która fizycznie mieści połowę z 460 posłów, a także to, że na dostanie się tam – jedynymi drzwiami – mieli 7 minut od zawiadomienia ich esemesem.
– do składania wniosków formalnych – bo są nagrania, na których widać, że marszałek Kuchciński nie reaguje na te zgłoszenia.

Wynik odwołania do sądu jest do przewidzenia: jeśli sąd nakaże wszczęcie postępowania na nowo, prokuratura wszcznie i umorzy. Ale wtedy pokrzywdzeni mogą złożyć tzw. subsydiarny akt oskarżenia do sądu. Chyba że do tego czasu PiS zniesie prawo pokrzywdzonego do subsydiarnego aktu oskarżenia, co nie jest przecież wykluczone.

Jeśli nie – sprawa trafi do sądu. Teraz pytanie: czy niezawisłego? To już zależy od sędziów. Wprawdzie za kilka dni wchodzi w życie ustawa, która – dzięki obsadzeniu kierownictw sądów przez PiS – umożliwi manipulacje składami sędziowskimi, ale czy to zadziała, zależy od sędziów właśnie. Czy dadzą się zastraszyć? To ich decyzja. Jeśli nie dadzą – ryzykują złamanie kariery, przeniesienie, wnioski dyscyplinarne. To dzieje się już dzisiaj.

Ale gdy środowisko będzie solidarne, a przypadki nacisków będą ujawniane publicznie tak, by pokrzywdzeni sędziowie mieli moralne wsparcie opinii publicznej – ułatwi to zachowanie niezawisłości. Brońmy więc sądów!