Schetyna reaktywował POPiS
„Czy jest pan za przyjęciem uchodźców do Polski?” – zapytał dziennikarz TVP Info szefa największej partii opozycyjnej Grzegorza Schetynę. „Jestem za tym, żeby nie przyjeżdżali do Polski” – odparł spontanicznie Schetyna.
I można było jeszcze sądzić, że to jego osobiste emocje. Ale zaraz doprecyzował, że to „oficjalne stanowisko Platformy”.
Pytanie dziennikarza nawiązywało do zapowiedzi, że następnego dnia PO zaprezentuje swoją odpowiedź na wyzwanie rzucone przez PiS, by pokazała swój program na rządzenie Polską.
Przypomniały się wybory w 2005 roku, gdy PiS i PO szły pod szyldem PO-PiS, a różnice programowe polegały na nieco innym rozłożeniu akcentów. Po dziesięciu latach partie znowu się nie różnią – przynajmniej w sprawie uchodźców. Tylko że to akurat jest sprawa nie mniej fundamentalna niż kwestia ataku na niezależność sądownictwa.
Stosunek do sposobu rozwiązania kryzysu uchodźczego to jeden z wyznaczników filozofii rządzenia: albo egoizm narodowy, ksenofobia, zamknięcie, albo otwartość, tolerancja, odpowiedzialność, poczucie wspólnoty nie tylko europejskiej, ale też ogólnoludzkiej. Stosunek do kwestii uchodźców to kwestia moralna, kwestia humanitaryzmu. Tymczasem w kilkusekundowym zawahaniu Grzegorza Schetyny, co odpowiedzieć dziennikarzowi, był jedynie namysł, jaka odpowiedź doda, a jaka ujmie Platformie „punktów procentowych”. Grunt to skuteczność.
Następnego dnia próbował kluczyć i na pytania dziennikarzy odpowiedział, że PO jest przeciw przyjęciu „nielegalnych migrantów”. Nie potrafił jednak odpowiedzieć, na czym polega różnica pomiędzy nimi a uchodźcami. Potem już powtórzył za premier Szydło: że PO jest za „pomaganiem na miejscu”. I stwierdził, że w Unii „tego tematu już nie ma”. A niby dlaczego? Uchodźcy się rozpłynęli? Skończyła się wojna? Przestali uciekać? Znikły obozy?
To nie jest wielka nowość w PO. Rząd Ewy Kopacz też walczył, żeby nie brać uchodźców, a jeśli już inaczej się nie da – to jak najmniej. Różnica nie polegała więc na stosunku do moralnej powinności pomocy i solidarności z cierpiącymi, tylko na tym, że Platforma stawiała na współpracę z UE, a to zakłada kompromisy. A PiS nieustannie „wstaje z kolan”, więc na wszystko mówi nie. Sami uchodźcy w tym wszystkim dla jednej i drugiej partii są kłopotem, a nie podmiotem.
I w tym problem. Nie tylko moralny: wymigiwanie się od humanitarnego obowiązku, niewrażliwość na cierpienie, egoizm.
Problem jest także polityczny. Platforma dlatego przegrała wybory, że nie prowadziła polityki opartej na wartościach. A konkretnie na wartościach innych niż egoizm. „Interes” to było, i jak widać jest, słowo klucz. To, jak udaje się zidentyfikować „interesy” wyborców i co im w związku z tym obiecywać, zastępuje program, pomysł na rządzenie.
Więc choć sama miała na koncie rozmaite grzechy rządzenia – choćby odchodzenie od modelu demokracji deliberacyjnej, pozorowanie konsultacji społecznych, wyłączanie opozycji z realnego wpływu na prace w parlamencie, nierealizowanie polityki równościowej, skok na Trybunał Konstytucyjny itd. – stawała w obronie konstytucji i ustroju. Odróżnianie się od PiS w tej sprawie leżało w jej politycznym interesie. Narażanie się opinii publicznej w sprawie uchodźców – nie. Interes ponad wszystko.
Tymczasem wyborcy nie-PiS to często ludzie oczekujący polityki opartej na wartościach, a nie interesach. Na wartościach liberalnych, równościowych, solidarnościowych i humanistycznych. Szef Platformy pokazał, że nie ma nadziei. W polityce liczy się skuteczność, nie moralność.
Schetyna pokazał, że wprawdzie on i jego partia są w opozycji, ale należą do „klasy politycznej” w tym samym stopniu co politycy PiS. Klasa ta zaś realizuje własne interesy, z których najważniejszym jest zdobycie władzy. A w tym celu trzeba mówić i robić to, co „ciemny lud kupi”.
Ale koniunkturalizm nie zawsze bywa skuteczny. Ciągle jest grupa wyborców zainteresowanych wartościami, a nie wyłącznie interesami. Na tyle istotna, że bez niej nie-PiS nie wygra wyborów.
Komentarze
Schetyna: chcę oświadczyć, że jesteśmy za likwidacją gimnazjów i za powołaniem Obrony Terytorialnej, a także za 500+ i zmianą Konstytucji. PO ma program. Tym programem jest TVN24
Raczej należy zapytać: co o tym sądzi Kościół, który głosi „kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”?
Uchwyciła Pani sedno..a wydaje się, że gdyby Grzesiu rozejrzał się wokół siebie podczas ostatniego marszu, to powinien był TO dostrzec w oczach ludzi, którzy przyszli i chcieli TO zamanifestować – potrzebę polityki opartej na wartościach…Zdumiewająca jest ta „ślepota” i wyrachowanie…
ps. jak ma na imię papuga?…może już była przedstawiana, być może to przeoczyłem…
Gdzie polski KK ?
Czy pozostał tylko kościół nienawiści bydlaków muchomora i bandy hosera, michalika, jędraszewskego, deca, dydycza i innych spaślaków kpiących z Ewangelii.
Przeciwstawianie moralności i skuteczności to nonsens. Jeśli ktoś jest nieskuteczny (np. polityk przegrywający wybory) to jego działanie jest z punktu widzenia moralności w najlepszym wypadku obojętne, a zapewne szkodliwe, bo zużył jakieś zasoby, którymi możnaby pokierować inaczej.
Przesuwanie uchodźców z obszarów bogatszych (Włochy i Grecja) do obszarów biedniejszych (Polska) jest dla uchodźców niekorzystne, więc tu również nie widać moralności, tylko interes budżetu Grecji i Włoch.
Kolejnym nadużyciem jest zrównywanie działań politycznych z indywidualną moralnością. Polityk podejmujący działania w imieniu państwa nie może się kierować wyłącznie własną moralnością, bez uwzględniania poglądów społeczeństwa, nie tylko dlatego, że to będzie nieskuteczne (wyborcy go nie wybiorą), ale także dlatego, że to społeczeństwo ponosi koszty polityki, a nie sami politycy. Decydowanie za społeczeństwo jest tutaj brakiem moralności. Jeśli politycy chcą się zachować moralnie (pewnie nie chcą, ale załóżmy teoretycznie, że chcą), to nie powinni się dogatywać między sobą na poziomie państw i narzucać decyzji społeczeństwu, ale powinni zwrócić się z zapytaniem do społęczeństwa, np. za pośrednictwem gmin, np. które gminy chcą przyjąć uchdźców i ilu? A następnie pomóc tym gminom, które chcą i nie narzucać niczego pozostałym.
Nieuwzględnianie powyższych faktów jest chowaniem przez dziennikarzy głowy w piasek.
Pozdrawiam KM
Moralizatorstwo to nie to samo, co moralność.
Ostatnimi wypowiedziami, Schetyna „zaorał” siebie i Platformę. Totalna kompromitacja PO. Debata programowa z Platformą to jeden wielki kabaret
POPIS u zarania nie był wcale takim złym pomysłem
Czy przyjmować uchodźców? Oczywiście! Tylko nie bardzo jest ich skąd wziąć. Uchodźcy pozostają bardzo blisko terenów konfliktów, mamy wyjątkowo ograniczone możliwości by im pomóc, nie mówiąc o tych, co pozostają w środku działań wojennych. Ponieważ zachód czuje swoją współodpowiedzialność za doprowadzenie do wybuchu walk, których nie jest stanie zatrzymać, zastosował sprawdzoną metodę uspokojenia sumienia. Ok, narozrabialiśmy, ale damy wam za to cukierka. Ponieważ realne możliwości pomocy ofiarom wojny są więcej niż mizerne (konwój humanitarny do Aleppo i ewakuacja mieszkańców?), zastosowano socjotechniczną sztuczkę z „przyjmowaniem uchodźców”, w nadziei, że nikt nie będzie zadawał niewygodnych pytań. Niestety, sytuacja wymknęła się spod kontroli i otrzymaliśmy zalew migrantów ekonomicznych, którzy postanowili skorzystać z okazji; zaklinanie rzeczywistości i nazywanie ich uchodźcami, niewiele zmienia.
Z naszego punktu widzenia rozważania o tym, czy przyjmować, czy nie, są nieco abstrakcyjne. Nie widać tłumu chętnych. Chyba, że postanowimy ich ściągnąć i trzymać u nas siłą.
Podstawową sprawą jest powstrzymanie fali migracji, nie ma możliwości należytej, humanitarnej, opieki nad taką ilością ludzi, każdy przyjęty, powoduje, że w drogę wyrusza następny, od wszystkich haracz ściągają różnej maści milicje, gangsterzy i terroryści – w ten sposób, dzięki obfitemu finansowaniu, spirala przemocy się nakręca.
To nie pierwszy, ani ostatni raz, kiedy polityka gruntownie rozmija się z dobrymi chęciami. Od zagłuszania sumienia świat nie stanie się mniej okrutny.
1. „Byłem uchodźcą, a nie przyjęliście mnie” – powie Jezus w dniu Sądu Ostatecznego do Kaczyńskiego, Schetyny i polskich biskupów. „Ależ Panie Jezu!” – zdziwią się Kaczyński, Schetyna i polscy biskupi – „kiedyż widzieliśmy cię jako uchodźcę?” I tak dalej…
2. Myślę, że Gotkowal ma dużo racji. Dla Polski uchodźcy to właściwie problem abstrakcyjny. I będzie takim przez najbliższe 2-3 dekady. Przecież iluś tam przyjętych w Polsce już uciekło do Niemiec. Co nie zmienia faktu, że ogromna część polskiego społeczeństwa jest taka, jaka jest, a Kaczyński – i ostatnio Schetyna także – chcą sobie tę część kupić.
3. Ciągle szczycimy się tym, że przed wiekami Polska słynęła z tolerancji religijnej. Szkoda tylko, że teraz nie możemy szczycić się tym samym 🙁
Ja nie używałbym aż tak wielkich słów, słów odwołujących się do moralności, ponieważ w Polsce nie da się ustalić, co to jest ta moralność. Lepiej posługiwać się solidnością, która posiadają ludzie spłacający długi. Nie wiem, czy państwo jako takie może się charakteryzować taką cechą. Wiem, że Polacy za takie uważają Niemcy, więc chyba można. Zmierzam do tego, że Polacy chyba jeszcze nie poczuli, że państwo polskie jest i z różnymi kłopotami przetrwało od momentu odrodzenia po I wojnie. Kłopot Polaków polega na tym, że nie potrafią zrozumieć, że jedną z ważniejszych rzeczy charakteryzujących państwo jest jego ciągłość bez względu na rodzaj ustroju. Już lepszego przykładu niż Rosja podać nie potrafię. Ale do rzeczy, bo w tym wszystkim chodzi mi o to, że Polska jako państwo ma do spłacenia długi, które zaciągnęli jej obywatele jako uchodźcy wojenni (w tym rząd sanacyjny w komplecie) i przez cały PRL jako emigranci ekonomiczni i polityczni. Nikt się nie pokusił tego podsumować, ale można śmiało założyć miliony ludzi. I to trzeba bez przerwy Polakom przypominać i to właśnie powinien zrobić Schetyna. Błędem byłoby przytaczanie liczb, bo one nic nie znaczą. Ale gdy się opowie o małej Zosi i jej mamie Basi, które ocalały dzięki pomocy dalekich naszym obyczajom ludzi, to „Janusz” z „Grażyną” złapią swoją perspektywę i zachowają się jak ludzie solidni.
Waldku, myślę, że to nie jest takie proste, bo kaczyści mają na to gotową odpowiedź: „No tak, ale tamci nie musieli się bać, że Zosia i jej mama Basia podłożą kiedyś pod nich bombę. Natomiast my musimy się bać, że jeśli pomożemy jakiemuś Ahmedowi czy Alemu, to oni kiedyś urządzą nam zamach. A jak nie oni, to ich dzieci. Przecież we Francji czy Niemczech tak właśnie robią.” I tu nie wystarczy odpowiedzieć, że statystyczny Francuz czy Niemiec (tak przynajmniej sądzę) prędzej zginie w wypadku samochodowym niż z ręki jakiegoś islamisty. Tu trzeba innych argumentów. Jakich? Nie wiem. Przydałoby się tu jakieś przemyślane działanie ze strony psychologów, socjologów, pr-owców itp.