Azyl, instrumentalizacja i połamane ręce
29 organizacji działających na rzecz praw człowieka i praworządności zaapelowało do prezydenta Andrzeja Dudy: „Stojąc na straży konstytucyjnych praw i wolności oraz pamiętając o naszym narodowym dziedzictwie, wierzymy, że Pan Prezydent zechce stanąć w jego obronie i odmówić podpisu pod uchwaloną przez Sejm i Senat ustawą”.
Chodzi o ustawę „antyazylową” przyjętą w zeszłym tygodniu przez Senat. Pozwala ona rządowi „dekretami” ograniczać prawa człowieka. Co byśmy powiedzieli, gdyby stało się tak za rządów PiS? Nie trzeba wymyślać – wystarczy pamięć.
Rada Ministrów może zawieszać prawo do azylu. Takie zawieszenie to udoskonalona forma pushbacków. PiS „zalegalizował” je tzw. ustawą wywózkową, która pozwalała przyjmować wnioski o azyl i odmawiać przyjmowania ich tam, gdzie schwytano migranta – np. w lesie. Rząd Tuska kontynuował pushbacki oparte na tej ustawie. Teraz dorzucił kolejne ułatwienie: w ogóle likwiduje formalność przyjmowania i odrzucania wniosku, oczywiście na określonym odcinku granicy. Ustawa antyazylowa pozwala rządowi na zawieszanie rozporządzeniem prawa do azylu na terenie, na którym – wedle własnej oceny – stwierdzi „instrumentalizację” granicy, czyli działania obcego państwa zmierzające do umożliwienia przekroczenia jej przez cudzoziemców wbrew przepisom. Zawieszenie może trwać maksimum 60 dni, ale potem zwykłą (a więc taką, jaką ma rząd) większością sejmową można je przedłużyć na dalsze 60 dowolną ilość razy: przez rok, dwa, trzy… Tak już się dzieje z wprowadzoną „na 90 dni” w czerwcu zeszłego roku „strefą buforową” na granicy polsko-białoruskiej. Właśnie przedłużono jej trwanie na trzecie już „90 dni”, a przy okazji strefę poszerzono i wydłużono.
Ustawa przewiduje, że mimo zawieszenia o azyl będą mogły ubiegać się kobiety w ciąży, dzieci bez opieki, dorośli wymagający opieki i osoby zagrożone prześladowaniem. Tyle że nie przewidziano procedury, w jakiej Straż Graniczna ma badać, czy zachodzi któraś z tych okoliczności. Ani możliwości skontaktowania się kandydata na uchodźcę np. z prawnikiem. Każdy wydalony może się odwołać, tylko jak, skoro już go tu nie będzie i nie dostanie żadnej decyzji?
Mamy okres wyborczy, a badania opinii publicznej pokazują, że antymigranckie działania władzy ludziom się podobają. Gdy premier Donald Tusk po raz pierwszy, w październiku, rzucił pomysł zawieszenia prawa do azylu, „za” opowiedziało się 54 proc. badanych. Nauka rządów PiS nie poszła w las – takie działania mało kosztują budżet, a są wydajne politycznie.
Prawo i władza
Przyjęcie ustawy „antyazylowej” bez poprawek rekomendowały połączone komisje senackie (nomen omen) praw człowieka i samorządu terytorialnego. Mimo że dostały opinię senackiego Biura Legislacyjnego o tym, że ustawa jest sprzeczna z trzema artykułami konstytucji (prawem do ubiegania się o azyl, zakazem ograniczania praw człowieka rozporządzeniem i zasadą, że rozporządzenie może być wydane tylko na podstawie precyzyjnych kryteriów zawartych w ustawie) i z ratyfikowanymi przez Polskę konwencjami międzynarodowymi. Główna legislatorka Biura Legislacyjnego Senatu Renata Bronowska, autorka opinii, zakończyła prezentację w komisji stwierdzeniem, że ze względu na koncepcję opartą na rozwiązaniach naruszających zobowiązania międzynarodowe oraz budzących poważne zastrzeżenia natury konstytucyjnej ustawa nie może być w Senacie poprawiona, więc nie powinna być częścią systemu prawnego. Trudno sobie wyobrazić mocniejsze i bardziej kompromitujące autorów ustawy stwierdzenie z ust parlamentarnego eksperta do spraw legislacji.
Występujący przed komisjami senackimi przedstawiciel Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców ONZ w Polsce Kevin J. Allen przedstawił stanowisko UNHCR, że ustawa jest sprzeczna z konwencją genewską o uchodźcach, Europejską Konwencją o Ochronie Praw Człowieka i z unijną Kartą Praw Podstawowych. Narusza prawo ubiegania się o ochronę międzynarodową, zakaz wydalania do kraju, gdzie migrantowi grozi niebezpieczeństwo (non refoulement), zakaz zbiorowego wydalania cudzoziemców bez zbadania indywidualnie sytuacji każdego z ubiegających się o ochronę. Narusza też prawo do życia rodzinnego, ponieważ grozi rozłączaniem rodzin.
Opinię o niekonstytucyjności i sprzeczności z prawem międzynarodowym obowiązującym Polskę przedstawili też Senatowi RPO Marcin Wiącek, samorządy prawnicze i organizacje broniące praworządności, praw migrantów i praw człowieka.
Za ustawą w Senacie zgodnie zagłosowały koalicja i opozycja. Wyłamali się tylko klub Lewicy, Krzysztof Bieńkowski z PiS i Piotr Masłowski z Maciejem Żywną z Trzeciej Drogi.
Déjà vu
Rząd i politycy rządzącej koalicji zapewniają, że ustawa jest całkowicie zgodna z konstytucją i z prawem międzynarodowym. Déjà vu: słyszeliśmy to przez osiem lat rządów PiS, poczynając od przejmowania Trybunału Konstytucyjnego. Sięgnęłam do swoich tekstów z końca grudnia 2015, kiedy PiS uchwalał ustawę „naprawiającą” TK. Ustawa przeszła właśnie przez Sejm i dyskutowano ją w Senacie. Ówczesna szefowa Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy Ann Braseur apelowała o nieuchwalanie ustawy, która może zagrozić niezależności Trybunału. Podobnie Jan Jařab, szef europejskiego Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, widząc w niej „zagrożenie poważnego naruszenia praworządności w Polsce” i „ryzyko osłabienia ochrony praw człowieka”. Ówczesny RPO Adam Bodnar też zapowiedział apel do prezydenta.
Nad ustawą obradowały połączone komisje senackie ustawodawcza i praw człowieka. Całkowicie zignorowano ostrzeżenia Biura Legislacyjnego o sprzeczności ustawy z konstytucją. Przewodniczący połączonych komisji Michał Seweryński z PiS zganił Biuro Legislacyjne za to, że wypowiada się o naruszeniu konstytucji w trybie stwierdzenia, a nie przypuszczenia. Referowała tę opinię jej autorka Katarzyna Konieczko, która stała się wtedy wzorem prawnika niesprzedajnego, odważnie broniącego zasad praworządności przed polityczną przemocą.
Uwagi Biura Legislacyjnego pokrywały się z opiniami Sądu Najwyższego, Krajowej Rady Sadownictwa, Prokuratora Generalnego (wówczas jeszcze niezależnego Andrzeja Seremeta), Naczelnej Rady Adwokackiej, Fundacji Helsińskiej i Stowarzyszenia Sędziów Iustitia.
Komisja rekomendowała Senatowi przyjęcie ustawy bez poprawek. Tak też się stało. Déjà vu.
Guzy i połamane ręce
Wtedy po „naszej”, praworządnej stronie mocy nie było wątpliwości, że dzieją się rzeczy haniebne. Że sytuacja, w której władza jawnie łamie konstytucję i międzynarodowe konwencje, ignoruje głos autorytetów, ekspertów i instytucji międzynarodowych, jest w praworządnym państwie nie do zaakceptowania. Kłamstwem nazywaliśmy zapewnienia władzy, że prawa nie łamie i że ona już lepiej wie, co jest z nim zgodne, a co nie. Dziś, w identycznej sytuacji, jakoś nie mamy takiej jasności.
Część „naszej” bańki najwyraźniej nigdy nie była serio przywiązana do praworządności, w gruncie rzeczy podzielając ideę prymatu woli politycznej nad prawem – pod warunkiem że ta wola polityczna będzie po popieranej przez nich stronie. Inna zaś część uważa, że lepiej by praworządność łamali „nasi” niż „tamci” – co wymaga akceptacji, że praworządność łamana będzie zawsze i nieuchronnie. Wychodząc z tego założenia, pewien znajomy powiedział mi, że woli, żeby rządziła KO, bo wtedy na demonstracji co najwyżej dorobi się guza, a za rządów PiS policja może mu złamać rękę.
Cóż, może dla niektórych to przekonujący argument. Ale na pewno nie sprawdza się on w sprawie migrantów, bo takiej wojny, jaką wydał im rząd Tuska, nie było za czasów PiS. Owszem, to PiS zrobił z nich „broń w wojnie hybrydowej”, ale rząd Tuska ochoczo to odczłowieczanie podchwycił i dołożył pokazowe deportacje cudzoziemców podejrzanych o popełnienie przestępstwa, nakręcając emocje o rzekomej pladze cudzoziemskich gangów w Polsce. Przedłużył istnienie odcinającej pomoc humanitarną pisowskiej zakazanej zony wzdłuż granicy i umocnił słynny pisowski płot za 1,5 mld zł.
Ale za PiS nikt nie wpadł na pomysł zawieszania prawa do azylu, i to rządowym rozporządzeniem. Ani na to, żeby całkowicie zwolnić funkcjonariuszy mundurowych z odpowiedzialności za złamanie prawa do użycia broni i środków przymusu po to tylko, żeby mogli bezkarnie strzelać do cudzoziemców na granicy. I nie tylko na granicy, bo przy okazji do ustawy o obronie ojczyzny wpisano możliwość wprowadzania pozakonstytucyjnego stanu wyjątkowego: art. 2 pkt 18a definiuje pojęcie „operacji wojskowej prowadzonej na terytorium RP w czasie pokoju”, czyli „zorganizowane działanie Sił Zbrojnych prowadzone w celu zapewnienia bezpieczeństwa zewnętrznego państwa, niebędące szkoleniem lub ćwiczeniem”. Warunki takiej operacji określa szef MON, a jakże, rozporządzeniem.
Wreszcie prześladowania za pomoc humanitarną. Były za PiS, owszem. Pomagający byli rewidowani po nocy w lesie, straszeni bronią, był nalot na lokalną siedzibę KIK, były zatrzymania, wnioski z kodeksu wykroczeń o ukaranie (najczęściej oddalane przez sąd). Ale to za rządów koalicji prokuratura postawiła przed sądem piątkę pomagających głodnym, chorym i błąkającym się po lesie i bagnach ludziom – za udzielanie pomocy humanitarnej. Użyto do tego art. 264a kodeksu karnego, który brzmi: „Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, umożliwia lub ułatwia innej osobie pobyt na terytorium RP wbrew przepisom, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Zatem prokuratura uznała, że „korzyścią osobistą” dla pomagających było uratowanie zdrowia i życia błąkającym się ludziom i że według polskiego prawa ratowanie zdrowia i życia jest przestępstwem.
Ten skandaliczny moralnie i absurdalny prawnie zarzut to nie jest wybryk jednego prokuratora, bo prokuratura jest instytucją hierarchiczną i jednolitą. A w dodatku podporządkowaną rządowi. Ten proces to element antymigranckiej polityki. Ma zastraszyć pomagających i pozbawić migrantów pomocy humanitarnej.
Tak więc trudno uznać, że „nasi” tylko nabijają guzy, podczas gdy „oni” łamali ręce.