Morawiecki się poddaje

Były premier Mateusz Morawiecki stawił się w prokuraturze, gdzie postawiono mu zarzut działania bez podstawy prawnej przy wydaniu zarządzeń dotyczących przygotowań do prezydenckich wyborów „kopertowych”. Właściwie wypadałoby napisać: „Mateusz Morawiecki pozwolił prokuraturze postawić sobie zarzuty”. Nie tylko bowiem sam zrzekł się poselskiego immunitetu w tej sprawie, ale też – dobrowolnie, nie angażując policji – sam stawił się na wezwanie prokuratury. Nie udał się na zwolnienie lekarskie, nie wziął urlopu, nie postanowił odwiedzić partyjnego kolegi Marcina Romanowskiego na Węgrzech. Po prostu jak normalny człowiek przyszedł do prokuratury i wysłuchał zarzutów. To nie jest dziś standard wśród polityków PiS, więc warto to zauważyć i docenić.

Tym bardziej że Mateusz Morawiecki w tej sprawie jest kozłem ofiarnym swojej partii. Powszechnie wiadomo, że wziął na siebie ryzyko odpowiedzialności karnej za podpisanie – bez podstawy prawnej, która wówczas nie weszła jeszcze w życie – zarządzenia, które miało być dla Poczty Polskiej i Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych podkładką do poniesienia wydatków na przygotowanie materiałów wyborczych i logistyki. Wziął je na siebie w sytuacji, gdy nie chcieli tego zrobić podlegli mu właściwi ministrowie: wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin i minister spraw wewnętrznych Mariusz Kamiński. Ryzyka na siebie nie chcieli wziąć nawet rządowi prawnicy: wydali cztery opinie, że ustawa antycovidowa nie daje premierowi podstawy prawnej do zlecenia przygotowań do wyborów kopertowych. Ale prezes partii wymagał, więc Mateusz Morawiecki, w pełni świadom konsekwencji, zaryzykował głową. Już po podpisaniu zarządzenia dostał jedną opinię pozytywną, a miesiąc później jeszcze dodatkowe (za 149 tys. zł), ale – jak widać – głowę tę i tak przyszło mu na pieńku położyć.

Trybunał nie-Konstytucyjny (pod przewodnictwem Stanisława Piotrowicza i ze sprawozdawczynią Krystyną Pawłowicz) wydał wyrok rozgrzeszający go za wybory kopertowe. Jest to pierwszy chyba w historii wyrok, w którym sąd konstytucyjny ocenia nie tyle przepis prawa, co decyzję konkretnej osoby. Prokuratura i sąd zdecydują, jaką to orzeczenie ma wartość prawną. Wezmą zapewne pod uwagę to, że Trybunał nie ma kompetencji do oceniania zgodności z prawem zachowania konkretnych osób.

Mateusz Morawiecki, wyszedłszy dziś z prokuratury (gdzie skorzystał z prawa odmowy złożenia wyjaśnień do czasu zapoznania się z aktami sprawy), tłumaczył dziennikarzom tak jak zawsze: że rząd miał obowiązek zorganizować wybory w konstytucyjnym terminie, czyli nie wcześniej niż 100 dni i nie później niż 75 dni przed zakończeniem kadencji prezydenta, a ustawa o wyborach korespondencyjnych weszła w życie dopiero 9 maja. Więc on nie mógł czekać i 16 kwietnia wydał zarządzenie. Jak się okazało, jednak mógł, skoro koniec końców wybory odbyły się 28 czerwca, w normalnym, czyli bezpośrednim – jak tego wymaga konstytucja – trybie.

Skoro premier Morawiecki tak troszczy się o konstytucję, to powinien też troszczyć się o przestrzeganie jej art. 7.: władza publiczna działa na podstawie i w granicach prawa. A prawa o wyborach korespondencyjnych wtedy nie było. Ale życzenie prezesa partii, jak widać, było ważniejsze od konstytucji.

Mateusz Morawiecki mógłby za wybory kopertowe odpowiadać przed Trybunałem Stanu, ale – jak wiadomo – procedura stawiania przed tym Trybunałem jest polityczna i nie ma dziś większości sejmowej potrzebnej do takiej odpowiedzialności. Ale w tym przypadku delikt konstytucyjny jest jednocześnie deliktem karnym: przekroczenie uprawnień i działanie na szkodę interesu publicznego (strata dla finansów publicznych w wysokości ponad 70 mln zł). Więc sprawą mogła się zająć prokuratura.

Czy były premier będzie jedyną osobą z zarzutami w sprawie organizacji wyborów kopertowych – zobaczymy. Sejmowa komisja śledcza ds. wyborów kopertowych w swoim sprawozdaniu wskazała 19 osób, które według niej są współwinne, m.in. Jarosława Kaczyńskiego, Michała Dworczyka (szefa kancelarii premiera), Mariusza Kamińskiego, Jacka Sasina, Artura Sobonia (wiceministra aktywów państwowych), zarządy Poczty Polskiej i Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych oraz Jana Nowaka (ówczesny prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych).

W ostatnich tygodniach przyspieszyło rozliczenie dwóch ważnych afer rządów PiS: sprawy wyborów kopertowych i Funduszu Sprawiedliwości. Skierowany właśnie do Sejmu wniosek Prokuratora Generalnego o uchylenie immunitetu posłowi Suwerennej Polski Dariuszowi Mateckiemu, jednemu z największych beneficjentów Funduszu Ziobry, i zarzuty dla fikcyjnie zatrudniających go (za realne pieniądze) byłych dyrektorów Lasów Państwowych to znaczne poszerzenie kręgu odpowiedzialnych za partyjną korupcję i uwłaszczanie się na państwowych pieniądzach w zamian za usługi dla partii w podzielonym na strefy wpływów państwie PiS. Jednocześnie prokuratura penetruje strefę wpływów PiS i Mateusza Morawieckiego, rozliczając aferę Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Jak można wywnioskować z faktu uchylenia przez prokuraturę aresztu Pawłowi S. (twórca marki Red is Bad i dostawca bezużytecznych maseczek i respiratorów) z powodu ustania zagrożenia matactwem, główny oskarżony w tej sprawie współpracuje z prokuraturą. A chodzi o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, przekroczenie uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych, pranie brudnych pieniędzy i powoływanie się na wpływy w instytucji publicznej, w wyniku czego straty w mieniu publicznym wyniosły nie mniej niż 340 mln zł. Można się domyślać, że pieniądze te nie trafiały wyłącznie, a nawet nie przede wszystkim do kieszeni zaprzyjaźnionych osób, ale służyły też celom kręgu polityczno-towarzyskiego związanego z bliskim znajomym Pawła S. Mateuszem Morawieckim. Podobnie jak pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry czy z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju związanego z kolei z kręgiem polityczno-towarzyskim Adama Bielana.

Tak więc rozliczenia przestępstw funkcjonariuszy władzy PiS postępują. Na razie mamy etap stawiania zarzutów. Pytanie, czy przez ok. półtora roku pozostałe do kolejnych wyborów i ewentualnego powrotu do władzy osób dziś podejrzanych dojdziemy przynajmniej do aktów oskarżenia, czyli do etapu sądowego, z którego trudniej będzie je zawrócić.