Oszukane Pokolenie
„Ostatnie Pokolenie znowu zaatakowało” („Fakt”), „Ostatnie Pokolenie chce zablokować Warszawę. Szykuje się drogowy armagedon?” („Wprost”).
„Od poniedziałku blokady w centrum Warszawy. Drogi będą blokować dziesiątki przejętych sióstr i braci, rodzice i dziadkowie, (…) bo kryzys klimatyczny przekreśla bezpieczną dorosłość, marzenia i plany dzieci, które idą teraz do szkoły” (Ostatnie Pokolenie).
„Ostatnie Pokolenie” kreowane jest omal na współczesną odmianę terroryzmu. Terroryzują bowiem ludzi, blokując jezdnie i powodując spóźnienia do pracy. Rozsierdzeni obywatele niekiedy sami zwlekają ich z jezdni (czasem pomagając sobie słowami na „k” i „ch”), nie czekając na interwencję policji. Ich protesty sprowokowały narodową debatę na temat granic protestu. Czy protest, który uderza w interesy współobywateli, mieści się w dopuszczalnych granicach?
A czy w dopuszczalnych granicach mieściły się protesty rolnicze z wiosny tego roku przeciwko Zielonemu Ładowi, które znacznie skuteczniej i na dłużej blokowały drogi? W dodatku spowodowały praktyczne odstąpienie od kluczowych rozwiązań, które zmierzały do spowolnienia katastrofy klimatycznej? Rolników popierała bodaj większość społeczeństwa, widząc w ich proteście swój interes: zażegnanie groźby podwyżek cen żywności. W proteście Ostatniego Pokolenia własnego interesu nie widzą.
A to te same dzieciaki, które kilka lat temu maszerowały w Strajkach Klimatycznych, często pod opieką nauczycieli, a dorośli zachwycali się, jaką wyedukowaną ekologicznie, zaangażowaną i odpowiedzialną społecznie mamy młodzież. Pomaszerowali z plakatami, posiedzieli pod Sejmem, poklepano ich po główkach, ogłoszono różne ambitne, międzynarodowe czy wręcz kontynentalne plany redukcji emisji gazów cieplarnianych i w ogóle przeciwdziałania katastrofie klimatycznej – bo politykom było wtedy z tym do twarzy. Ale gdy się okazało, że godzi to w interesy grup społecznych, które protestują mniej uroczo niż nastolatki, i że może się to dla polityków skończyć utratą wyborczego poparcia, to Zielony Ład okazał się raptem „nieprzemyślany”, zbyt rygorystyczny, pełen błędów. Trzeba było go renegocjować i generalnie walczyć, żeby było tak, jak było. Puszczę Białowieską się znowu wycina, kopalniom nadal pozwala na spuszczanie solanki do rzek, gdzie zakwita zielona alga, niszcząc życie biologiczne.
Bo liczy się to, co tu i teraz. Dla polityka – utrzymanie władzy, dla rolnika, kopalń, zakładów przemysłowych – wyjście na swoje. A wtedy i politycy, którzy im w tym nie przeszkadzają, też wyjdą na swoje. Katastrofa klimatyczna już się co prawda zaczęła, ale póki da się żyć – jej zatrzymanie nie będzie priorytetem. A jak się już nie będzie dało żyć – też nie będzie priorytetem, bo będzie nim wtedy przeżycie.
No więc teraz te dzieciaki, które tak pięknie maszerowały w Strajkach Klimatycznych, wystrychnięte na dudka, siadając na jezdniach, blokują często te same miejsca, które blokowały, maszerując kilka lat temu. Blokują z przerażenia światem, w którym przyjdzie im żyć. Zaczynają życie ze strachem przed przyszłością. To pokolenie nie planuje mieć dzieci. Drastyczny spadek urodzin w Polsce i w starej Europie to coraz częściej efekt lęku przed katastrofą. Psychologowie i psychiatrzy nazwali go depresją klimatyczną i zaczyna być ona coraz powszechniejszym doświadczeniem dzisiejszych nasto-, dwudziestoparolatków, a nawet młodszych dzieci.
Pokolenie dorastające w latach 50./60. doświadczyło podobnej traumy: oczekiwania na wojnę atomową. Było wtedy o tyle lepiej, że zapobieżenie jej było dla polityków priorytetem.
Spławione głaskaniem po główkach za maszerowanie w Strajku Klimatycznym Ostatnie Pokolenie to ruch czynnego protestu. Owszem, jego akcje budzą kontrowersje, ale jak inaczej mają zwrócić uwagę na coś, czego inni nie widzą, bo nie leży to w ich interesie? Stosują znaną metodę gwoździa w bucie: uwierają po to, żeby – jak to się mówi – wybić ze strefy komfortu tych, którzy w losie kontynentu czy planety nie widzą własnego interesu. Nie zbierają podpisów pod apelami do polityków, bo to nie tylko bezskuteczne, ale i szkodliwe: podpis pod apelem to alibi do nicnierobienia. Można się nim wylegitymować na dowód społecznego zaangażowania uprawianego bez zaangażowania czegoś więcej niż kilku palców klikających w klawiaturę.
Natomiast apelują do czynnego włączenia się w protest tych, których dzieciom czy wnukom realnie grozi głód, brak wody, pożary, choroby spowodowane zanieczyszczeniem powietrza, wody i gleby, wymuszona migracja i związane z nią niebezpieczeństwa. „Mamo, tato, już czas. Czas na zrobienie tego, co należy do rodzica. To czas na założenie pomarańczowej kamizelki” – apelują Zofia i Łukasz, rodzice z Ostatniego Pokolenia.
Apel:
Drogi Rodzicu,
jak zacząć list, w którym mamy poprosić Cię o zrobienie więcej, niż robisz, a jako rodzice wiemy, że robisz ponad siły? Ale pewnie i Ciebie nurtuje, gdzieś głęboko, troska, jak dać bezpieczeństwo dziecku, w które uderza grad pędzący z huraganowym pędem? Jak dać bezpieczeństwo dziecku, które przez pół wakacji męczy się w 30-40-stopniowym upale? Jak dać bezpieczeństwo dziecku w środku kryzysu klimatycznego? Od dekad pokazuje się nam drogę troski o dziecko: daj dziecku edukację, kup zabawki i pomoce, wesprzyj w zdobyciu zawodu i wszystko będzie dobrze.
A co jeśli nie będzie dobrze? Co jeśli droga życia, na którą wysyłamy dzieci, droga, która była i naszą drogą, która doprowadziła świat na skraj przepaści, jest autostradą do piekła?
W Ostatnim Pokoleniu rodziców jest garstka. Jesteśmy tu małą grupką wśród dwudziestolatków i nastolatków. Oni też zostali wysłani do szkoły, żeby dobrze żyć. W szkole dowiedzieli się, że w Polsce i na świecie trwa kryzys klimatyczny, że powodzie, huragany i nawałnice zabijają ludzi, w tym dzieci, a susze i powodzie sprowadzają głód i zabijają plony. Ceny żywności rosną, wakacje zamieniają się w walkę o przetrwanie w upałach, babcie zamiast bawić się z wnukami, boją się wyjść na dwór. Dorośli nazywają te sprawy „rekordami”, jakby cieszyli się z osiągnięć olimpijskich, a nie panikowali z przerażenia, gdy warunki stają się nie do życia i gdy młodzież i dzieci pytają ich: co dalej?
A Ty co powiesz, gdy Twoje dziecko zapyta Cię o katastrofę klimatyczną? Gdy zapyta, dlaczego zaprosiłaś je na świat, którego koniec musi obserwować na własne oczy? Co odpowiesz na pytanie: co zrobiłeś, by powstrzymać katastrofę, która rozpędza się do nieznanych ludzkości rozmiarów?
Czy stanęłaś, opierając się polityce prowadzącej nas ku katastrofie, i powiedziałaś „dość”? Czy domagałeś się polityki klimatycznej, która stawia przyszłość dzieci na pierwszym miejscu? Czy domagałaś się stworzenia warunków przetrwania dla dzieci i ludzkości?
Czy dołączyłaś do Ostatniego Pokolenia protestować przeciwko nieudolnym rządom, nazywając sprawy po imieniu, żądając wprowadzenia realnych środków ratunkowych na skalę światową? Czy wręcz przeciwne, odpowiesz: bądź cicho i się ucz, porozmawiamy, jak dorośniesz. Co jeśli nie będzie już tam z kim porozmawiać?
Dziecko Zofii z Ostatniego Pokolenia właśnie zaczyna pierwszą klasę w szkole. Ma wiele planów i pomysłów na przyszłość. Czy będzie mogło je zrealizować? Dziecko Łukasza w roku 2050 będzie miało 27 lat. W tym roku przewiduje się, że wielkie obszary Ziemi, nagrzane powyżej 50 st. C, nie będą nadawać się do życia, co wywoła migracje, wojny, śmierć.
Sami chcielibyśmy odłożyć ten tekst na bok i udawać, że nie słyszymy nauki i nie widzimy skutków katastrofy, które wydarzają się tego lata. Ale wiemy, widzimy, słyszymy i trudno nam udawać i patrzeć w ufne oczy dzieci, gdy widzimy przyszłość, w którą je wysyłamy.
Mamo, tato, już czas. Czas na zrobienie tego, co należy do rodzica. To czas na założenie pomarańczowej kamizelki.
Rodzice z Ostatniego Pokolenia, Zofia i Łukasz
Komentarze
Problem polega na tym, że ten sposób narracji jest absurdalny i nie oddaje rzeczywistości. Upały, huragany i powodzie zabiją mikroskopijny procent ludzi w porównaniu z rakiem i zawałami i dziesiątkami innych chorób, nie zmieni się to ani teraz ani za 30 lat. Tym bardziej w Polsce, przyznajmy to uczciwie. Smog zabije w dłuższej perspektywie czasu zapewne 20 razy więcej ludzi niż upały, więc owych wrażeń i emocji prezentowanych w tym tekście większość ludzi nie będzie podzielać. Idźmy dalej, czy w przeludnionych krajach w rodzaju ponad 100 milionowego Egiptu dochodzi do masowej śmiertelności z powodu samych upałów? Oczywiście nie. Dostosowanie do warunków. Tak jest w każdym kraju, gdzie wymaga tego sytuacja. Może brzmi to populistycznie. Tylko, że takie nie jest. Pisze Pani ” Jak dać bezpieczeństwo dziecku, które przez pół wakacji męczy się w 30-40-stopniowym upale?” podczas gdy w miesiącach lipcu i sierpniu tego roku temperatura maksymalna w Łodzi przekroczyła 30 stopni jedynie 11 razy (1/6) a o 40 stopniach nie ma co mówić, spośród tych 11 dni jedynie raz temperatura przekroczyła 32,4 stopnia. Pisanie o 40 stopniowych upałach jest zwykła fantazją nijak nieprzystającą do rzeczywistości. Oczywistym przy tym jest, że należy ograniczyć aktywność w połowie dnia ale nadal jest ona w pełni możliwa w innych godzinach, tym samym owe „przerażenia” i inne emocje zwyczajnie nie mają racji bytu. Dalej: spośród 62 dni tego lata w Łodzi w 24 dniach maksymalna dzienna temperatura nie przekroczyła 25 stopni nie mówiąc o setkach godzin (za dnia) gdy oscylowała pewnie w pobliżu 20 stopni. Tak wygląda rzeczywistość i emocje jej nie zmienią. Uwagę trzeba kierować na sytuację ludzi w rzeczywiście zagrożonych rejonach świata na zasadzie pomocy humanitarnej a nie fantazjować o wydumanym cierpieniu własnym pt. „Nie będzie się dało żyć”. Tylko że właśnie się „da żyć”. Według wyliczeń ONZ do 2100 roku liczba ludności na świecie wzrośnie do 10,2 miliarda a szczególnie wysoki wzrost ludności będzie miał miejsce w Afryce. Rzucanie słów o braku możliwości życia niczego nie wnosi. Dużo lepsze byłoby skupienie się na ofiar, tu i teraz a nie podszyte dreszczem twierdzenia o ostatnim pokoleniu, które są tym czym są – bzdurą. Nie, nie grozi nam żaden głód. Grozi ludziom w państwach o 20 razy niższej pensji, niestabilnych politycznie w okresie sezonowego nieurodzaju. Tym ludziom trzeba pomóc. A nie udawać, że grozi mi brak wody. Nie, nie grozi mi. Wartość całej wody jaką wypijam i jaka potrzeba byłaby mi do podstawowego umycia się przez cały rok jest absolutnie żadna, kompletnie ekonomicznie nieistotna. To, że rolnik x w regionie y w roku z straci określony % plonów czy poniesie zwiększone koszty nawodnienia w najmniejszym stopniu nie może być odnoszona do jakiegoś rzekomego braku wody dla „szarego zjadacza chleba”. Udawanie, że jest inaczej to mobilizująca fantazja. To, że z wioski x idzie się 2 godziny po wodę jest tragędią, jednak z tej sytuacji nie wynika, że za 20 lat po zwiększeniu temperatury o 0,3 stopnia owa woda stanie się niedostępna. Potencjał ekonomiczny bogatej północy powinien być nakierowane na inwestycje w biedniejsze regiony i o tym trzeba mówić a nie o braku wody który nigdy u nas nie zaistnieje (zaistnieje jedynie jej „nieco” większy koszt i pewne formy oszczędzania, ledwie zauważalne z perspektywy „konsumenta”). Świat był i jest pełen ludzkiego cierpienia ale „patrzenie z przerażeniem w przyszłość” to nic więcej jak własny wybór nijak przystający do realiów. Gdyby wziąć na tapetę przykładowo okolicę 1950 roku ludzkość żyła w nieporównanie gorszych warunkach życia, drastycznie krócej, głodniej, w otoczeniu o wiele większej przemocy politycznej i tak można wymieniać bez końca. W owym 2050 nie będzie więcej owego cierpienia mniej a prawdopodobnie minimalnie mniej, bo taka jest kolej rzeczy związana z technologią. W niczym to nie umniejszy tego cierpienia, które zaistnieje jednakże w żadnym razie nie można twierdzić, że będzie go więcej niż teraz, to czysta fikcja. Zejdźmy na ziemię. Proponuję taki test. Czy gdyby zapytać losowo wybrane 100 osób z Egiptu czy Algierii o problemy z jakimi się zmagają, to czy odsetek osób które nawiązałyby do temperatury byłby szczególnie wysoki? Śmiem wątpić. Temperatura ma oczywiście wpływ na gospodarkę czy zdrowie, niemniej w codziennym życiu, wliczając w to życie społeczne, dostęp do wody itd nawet w stosunkowo mało zamożnych (choć stabilnych politycznie) krajach ludzie są zdolni dostosować się do temperatur znacznie wyższych niż te w Polsce. Twierdzenie, że wzrost temperatury w ciągu „pokolenia” o część stopnia uniemożliwi normalne funkcjonalnie jest po prostu infantylny. Konsekwencje oczywiście będą, ale sposób mówienia o nich należy uwolnić od tej infantylności. Doskonale wiem, że za 50 lat (jeśli dożyję), nadal większość dni w roku temperatura będzie niższa niż 20 stopni a temperatura 30 stopni przekraczana będzie przez nie więcej niż około 30 dni w roku bo taki właśnie jest klimat w Polsce z uwzględnieniem nawet wyraźnego wzrostu temperatur. Będą to temperatury znacznie niższe niż te obecne (na dziś) w powiedzmy środkowej Francji czy północy Hiszpanii. Oczywistym jest, że się do nich dostosuję i będę normalnie funkcjonował. I oczywistym jest, że konieczna będzie bilionowa pomoc tym, którzy regionalnie i puktowo na świecie będą doświadczać polityczno/gospdoarczych cierpień skutkujących głodem i biedą. Ale bez własnej „martyrologii”, która nie ma sensu.
Świetny artykuł! Jest pięknym podsumowaniem narracji aktywistów, którzy wybierają bezprzemocowe nieposłuszeństwo obywatelskie.
Na dodatek ten fragment o podpisywaniu apeli – złoto!
Dziękuję Pani Ewo za ten artykuł i za dołączenie do nas na ulicy 🙂
Smutne 🙁