PKW: igrzyska czy rozliczenie

„KBW kategorycznie przeciw rozliczaniu agitacji na rzecz PiS” – pisze OKO.press w tekście, w którym omawia uzyskaną z KBW (obsługuje Państwową Komisję Wyborczą) analizę prawną.

Analiza opiera się na konstytucyjnej zasadzie zakazu rozszerzającej interpretacji własnych uprawnień przez władze publiczne. W tym przypadku chodzi o dwie zasadnicze sprawy.

Według art. 105 kodeksu wyborczego agitacja to „publiczne nakłanianie lub zachęcanie do głosowania w określony sposób, w tym w szczególności do głosowania na kandydata określonego komitetu wyborczego”. Jeśli wręczając czek, nie nawoływano: „głosujcie na kandydata PiS”, nie była to – wedle tej definicji – kampania wyborcza. Jeśli czek wręczał sam kandydat, można uznać to za wyborczą promocję. Podobnie jeśli owo wręczanie odbywało się podczas pikniku wyborczego. Ale jeśli przed kampanią jakiś partyjny kacyk wręczał czek, sugerując, że to wyraz troski „tego rządu” o dobrobyt i pomyślność narodu – to już niekoniecznie. Każdą sytuację trzeba by zbadać z osobna.

I druga kwestia: PKW ma prawo policzyć do wydatków PiS na kampanię wyborczą korzyści, jakich przysporzyły tej partii, już w trakcie oficjalnego trwania kampanii, m.in. działania Rządowego Centrum Legislacji, gdzie zatrudniono osoby tylko do wspierania kampanii szefa RCL Krzysztofa Szczuckiego, który startował do Sejmu z list PiS.

KBW argumentuje też, że na poczet korzyści uzyskanych przez komitet wyborczy od podmiotów zewnętrznych można liczyć tylko te, o których komitet wyborczy wiedział. Jeśli przyjmiemy, że wiedział tylko o tych, które mu formalnie zgłoszono, to kontrolę sprawozdań komitetów doprowadzimy do absurdu. Z drugiej strony PKW nie jest wyposażona w kompetencje śledcze, dzięki którym mogłaby ustalić, czy wiedział, czy nie wiedział. W takie kompetencje wyposażona jest prokuratura. Jeśli gdzieś PKW miała wątpliwości, mogła zgłosić je prokuraturze i czekać na jej ustalenia.

Można też się zastanowić, czy na tzw. chłopski rozum jest możliwe, że komitet wyborczy ministra-kandydata Szczuckiego NIE wiedział, że z publicznych pieniędzy peregrynuje po swoim okręgu i że zatrudnieni w ministerstwie urzędnicy mają w obowiązkach wyłącznie owe peregrynacje z ministrem.

O trudnościach dowodowych przy ocenie, czy np. wręczanie czeków na wóz strażacki czy garnków można uznać za agitację wyborczą, a także o zakazie rozszerzającej interpretacji uprawnień przez władze publiczne – w tym przypadku PKW – już pisałam, przewidując, że ten problem wcześniej czy później się pojawi (PKW niewszechmogąca i Kaczyński w Fundusz Sprawiedliwości umoczony? Ujawniono tajny list do Ziobry).

Problem się pojawił i trzeba go rozwiązać. Nie byłoby dobrze, gdyby rozwiązanie podyktowały nastroje społeczne i polityczne wzmożenie. A te dziś są takie, że decyzja w sprawie odebrania PiS części dotacji stała się symbolem sprawczości bądź impotencji państwa w przywracaniu praworządności, ukarania zła i triumfu sprawiedliwości. Gdyby to wzmożone oczekiwanie miało być zaspokojone na drodze naruszania kardynalnego dla obrony praw jednostki zakazu nadużywania władzy przez organy państwa, byłaby to smętna przegrana państwa prawa.

Co w tej sytuacji robić?

W państwie, w którym nie ma wątpliwości co do legalności organów sądowych, to sądy powinny rozstrzygnąć, czy przepis, który nakazuje wbrew logice uznać, że w ramach organów i instytucji tej samej władzy nie ma przepływu informacji o tym, że jedne są wspierane kadrowo i finansowo przez inne (komitety wyborcze członków rządu i innych organów władzy przez państwowe instytucje z nimi związane), może być właśnie tak – wbrew logice – rozumiany.

Można to porównać do słynnej sprawy ułaskawienia przez Dudę Kamińskiego i Wąsika przed ich prawomocnym skazaniem. Takie rozumienie ułaskawienia jest wbrew logice, bo ułaskawić można tylko osoby uznane winnymi, a oni prawomocnie winni nie byli. Sąd Najwyższy stwierdził, że nie można przepisu o ułaskawieniu stosować wbrew logice. Podobnie mógłby orzec w sprawie rzekomej niewiedzy komitetów wyborczych kandydatów PiS i partii sojuszniczych o milionach wsparcia z kasy poszczególnych ministerstw.

Niezależnie od tego, co zdecyduje PKW i co będzie dalej w sprawie subwencji (nieważny prawnie wyrok Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN, decyzja ministra finansów), sprawę nielegalnego używania publicznych pieniędzy do wsparcia kampanii wyborczej powinna zbadać prokuratura. Dysponenci publicznych pieniędzy powinni odpowiedzieć za naruszenie dyscypliny finansowej, niegospodarność, narażanie na straty, nadużycie władzy. Szefowie komitetów wyborczych i kandydaci – za oszustwo. I – niezależnie od kar przewidzianych za te przestępstwa – powinni oddać zagarnięte pieniądze (!). Wszystko jedno, czy z dotacji, czy z podatku nałożonego na członków partii, czy z osobistego majątku beneficjentów – to już wewnętrzna, partyjna sprawa.

Tak wymierzona sprawiedliwość będzie może mniej rychliwa, a więc mniej spektakularna, ale sprawiedliwsza.