Wszystko będzie inaczej*

Pożegnaliśmy Halinę Bortnowską. Skończenie mądrą, dobrą i współczującą. W letnim słońcu, na omal wiejskim, choć warszawskim cmentarzu parafialnym.

Przeżyła 92 lata. Dziewczyna uwięziona w starym ciele… Kilkanaście lat temu powiedziała mi, że wciąż nie może uwierzyć w starość. Bo przecież jest taka jak zawsze, tylko ciało ją zdradziło. Najbardziej oczy. Czytanie to było jej życie, książki były jak bliscy ludzie, a zaczęła tracić wzrok. UTRATA – to było to, z czym od tego czasu żyła i co oswajała na swój sposób, to znaczy tak, żeby rozpuścić gorycz i żeby wynikło z tego coś dobrego dla innych. Więc podzieliła się swoim doświadczeniem utraty, o czym można przeczytać w „Endure: korespondencja z wyspy Tyflonii, miejsca internowania dotkniętych Utratą”. Bo wszyscy zmierzymy się z utratą, prędzej czy później.

Była osobą doskonale współczującą: spontanicznie, naturalnie. Obejmowała współczuciem i dobrem nie tylko ludzi i zwierzęta, ale wszystkie czujące istoty. W jej pobliżu rośliny rosły jak szalone, te małe, doniczkowe urastały w drzewa i nie mieściły się w jej malutkim mieszkaniu. Rozdawała odnóżki uczniom, znajomym i przyjaciołom – jak błogosławieństwa.

Współczucie to był jej dar. Była w latach 70. wśród pionierów ruchu hospicyjnego. Jako wolontariuszka pielęgnowała i wspierała duchowo umierających. Mówiono, że dotykiem potrafiła uśmierzać ból i lęk.

Odruchowo stawała po stronie słabszego, innego, przeciwko wykluczeniu, nienawiści. Zaangażowana w polsko-niemieckie pojednanie, na początku lat 90. broniła przeganianych zewsząd nosicieli wirusa HIV, sprzeciwiała się rasizmowi i ksenofobii, broniła – także przed hierarchami swojego Kościoła – godności osób nieheteronormatywnych. „Złość i strach to bezsilne siły. Proszę trzymać się aureoli z tęczy! Jest pogodna i piękna, dziękuję za nadanie jej widzialnego kształtu. Jak to dobrze, że Pani potrafi przekazywać takie znaki. I spokojnie! Proszę trwać przy tym, co wyrażają” – napisała w czerwcu 2019 r. na FB do Elżbiety Podleśnej prześladowanej za rozlepienie plakatów z Tęczową Madonną na murach Katedry w Płocku. Ona, teolożka i katechetka, sprawozdawczyni z III Sesji Soboru Watykańskiego II, przyjaciółka Karola Wojtyły, redaktorka i autorka miesięcznika „Znak” i „Tygodnika Powszechnego” – wiedziała, że tęcza jest znakiem miłości bliźniego, a tęczowa aureola Madonnie nie uwłacza.

Brama na warszawskim Nowym Świecie, zimno, deszcz. Drobna staruszka w kapeluszu rozdaje z przenośnego stolika broszury przeciwko karze śmierci – najbardziej symboliczny dla mnie obraz Haliny. Rok w rok tak stała, każdego 10 października, w Europejski Dzień przeciwko Karze Śmierci. Później już nie sama. Uparła się, że spopularyzuje ideę walki z „mentalnością kary śmierci”, czyli zemsty, która multiplikuje zło: „Kwestionuję ideę, że sprawiedliwość się dokona, jeśli sprawcy wyrządzi się zło proporcjonalne do tego, które on wyrządził. W ten sposób tworzymy nieskończony łańcuch zła”(„Gazeta Wyborcza”, 1 sierpnia 2011).

Wierzyła, że odpowiedzią jest Dobro, i tak właśnie odpowiadała. Bez patosu, konsekwentnie i mądrze. I uczyła tego innych. Jeździła do więzień, wprowadzała w prawa człowieka kolejne roczniki licealistów i studentów w ramach autorskich warsztatów dziennikarskich „Polis”, pisała bloga. Cierpliwie słuchała, rozumiała i tłumaczyła. Rozdawała siebie niezwykle szczodrze. I mogłaby się dalej rozdawać, bo była niewyczerpanym źródłem, ale już się chyba zmęczyła. A jej Bóg z podziwem zobaczył, ile już zrobiła – i pozwolił odpocząć.

* „Wszystko będzie inaczej. Z Haliną Bortnowską rozmawia Jolanta Steciuk”, Wydawnictwo Znak, 2010 r.