Granice Tuska

Frekwencja na wiecu wyborczym Platformy Obywatelskiej w rocznicę wyborów 4 czerwca nie była imponująca, i to nie tylko na tle zeszłorocznego marszu. Przyczyn jest mnóstwo: sytuacje całkiem odmienne, zamiana ról z opozycji na władzę, zmęczenie wyborami itp. itd. Jeden powód umiarkowanej frekwencji widać było na miejscu – pikiety z hasłami „Nie ma Europy bez praw człowieka”, „Na granicy umierają ludzie, Polsko, bądź ludzka!”, „zatrzymać i rozliczyć zbrodnie na granicy”, „Stop pushbackom na granicy”. A przemówienie Donalda Tuska zagłuszali aktywiści krzycząc przez ręczne megafony: „zabijacie ludzi na granicy!”.

Różne bywają znaki, że przekroczyło się granicę. Jeśli rok temu przeciwko marszowi Tuska protestowali narodowcy i inni beneficjenci „ojczyzny dojnej”, a dziś protestują ludzie, którzy od lat z narażeniem swojego bezpieczeństwa i zdrowia niosą pomoc humanitarną na granicy – to chyba warto się nad sobą zastanowić.

W polityce bez przerwy podejmuje się trudne decyzje, które jednym się podobają, innym nie, bo interesy bywają sprzeczne, a co gorsza, sprzeczne bywają także wartości. A coś robić trzeba. Więc podejmuje się decyzje raz lepsze, raz gorsze. Ważne, żeby mieściły się w granicach – przede wszystkim etycznych. U polityków bywa, że pokrywają się one z ich politycznym interesem, bo w końcu ludzie głosują na nich nie tylko w zamian za kiełbasę wyborczą. Trzeba mieć z nimi też jakieś podstawowe porozumienie co do granic tego, co moralnie dopuszczalne. I co do hierarchii wartości.

I trzeba być w tym wiarygodnym. Tymczasem polityka rządu Donalda Tuska przez niego samego, jego własną twarzą (i to akurat jest uczciwe) firmowana – nie tylko przekracza granicę moralnego porozumienia z tą częścią jego wyborców, dla której nieakceptowalne jest krzywdzenie ludzi tylko dlatego, że pokonali granicę państwa nielegalnie, ale jest też niewiarygodna, zbudowana na kłamstwach na krótkich nogach.

Donald Tusk mógłby powiedzieć: z jednej strony mamy wartość, jaką są podstawowe zasady humanitaryzmu, prawo uchodźcze. Z drugiej: bezpieczeństwo Polski i jej mieszkańców. A ono jest zagrożone masową migracją do Europy, z którą nikt sobie nie umie poradzić. A do tego wojna hybrydowa, wojna w Ukrainie i realne zagrożenie wojną w Polsce. I jeszcze: fizyczne ataki na obrońców polskiej granicy, przypadek pchnięcia nożem, strzelanie z procy metalowymi kulkami do pograniczników i inne ataki fizyczne zza płotu. Więc, niestety, trzeba surowo strzec granicy. I ustalić zasady, co to znaczy.

Ale nie. Donald Tusk (i jego urzędnicy) mówią: „Nie mamy tutaj do czynienia z żadnymi azylantami, mamy do czynienia z zorganizowaną akcją łamania polskiej granicy i prób destabilizowania państwa. Nieprzypadkowo ta przemoc jest coraz większa. Nie chodzi o żadną pomoc migrantom ze strony Rosjan, tylko zorganizowanie coraz bardziej zaawansowanych metod wojny hybrydowej” (Tusk). „90 proc. migrantów, którzy wpadają w ręce naszych pograniczników, to są ludzie z wizą rosyjską. To nie są żadni migranci, którzy szukają tu lepszego świata. Są narzędziem w rękach Putina” (wiceminister obrony Cezary Tomczyk).

Czyli nie ma żadnego konfliktu wartości: bezpieczeństwo versus prawa człowieka. Wprawdzie na wiecu 4 czerwca premier wspomniał, że rozumie głosy tych, którym przeszkadza brutalność mundurowych na granicy, i on też wolałby, żeby się obyło bez niej, ale nadal obowiązują jego słowa do służb działających na granicy: „macie prawo, a nawet obowiązek używać wszelkich dostępnych wam metod, a naszym zadaniem jest, abyście mieli poczucie bezpieczeństwa”.

Tymczasem sama Straż Graniczna podaje, że 80 proc. nielegalnie przekraczających granicę to mężczyźni. Czyli 20 proc. to kobiety i dzieci. Wśród tych 80 proc. mężczyzn są – co widać na zdjęciach i materiałach wideo – osoby stare, niepełnosprawne i ciężko chore. Podobnie wśród kobiet i dzieci. I dodatkowo kobiety w ciąży. To znaczy że ok. 20 proc. osób poddanych pushbackom to osoby z tzw. grup wrażliwych, którym – tak według polskiego, jak międzynarodowego prawa – należy się szczególna ochrona. Według danych Grupy Granica od początku rządów Tuska 1850 osób poprosiło ich w lesie o pomoc. W tym ok. 200 kobiet, ok. 200 dzieci, z czego ponad połowa (130) to małoletni bez opieki. Ponad połowa osób, którym udzielono pomocy, zadeklarowała, że doświadczyła przemocy ze strony mundurowych po polskiej stronie.

Większość migrujących pochodzi z krajów czarnej Afryki: Erytrea, Somalii, Etiopii (to à propos „rosyjskich wiz”, czyli sugestii, że są na usługach Putina). 70 proc. osób, którym aktywiści udzielają pomocy humanitarnej, prosi o pomoc w złożeniu wniosku o azyl. Tyle że nie mogą dopełnić formalności, bo ani na legalnych przejściach granicznych, ani po zatrzymaniu w lesie czy też dobrowolnym zgłoszeniu się do placówki SG nikt od nich wniosków nie przyjmuje.

Tak więc opowieść o tym, że nie ma osób proszących o azyl, są tylko młodzi agresywni mężczyźni, którzy siłą wdzierają się przez Polskę do Europy, mając na rękach krew polskich pograniczników, jako opis sytuacji na granicy jest kłamstwem na krótkich nogach. Od tej ze słynnej konferencji Kamińskiego i Wąsika jednak się różni: nie ma mowy o gwałceniu przez migrantów mulicy.

Donald Tusk, w nieprawdziwy sposób opisując sytuację na granicy, by uzasadnić nią podejmowane kroki, sam sobie odebrał wiarygodność. Tym bardziej że nawet gdyby ten opis był zgodny z prawdą, to premier demokratycznego kraju, szef rządu, który przyszedł do władzy pod hasłami przywracania praworządności, nie może dawać funkcjonariuszom służb siłowych wolnej ręki w używaniu przemocy i sugerować, że jeśli jej nadużyją, to władza stanie po ich stronie: „macie prawo, a nawet obowiązek używać wszelkich dostępnych wam metod, a naszym zadaniem jest, abyście mieli poczucie bezpieczeństwa prawnego i pełnej akceptacji wszystkich Polaków wtedy, kiedy będziecie bronili granicy, ale także swojego życia. I tu dziękuję dowództwu wszystkich formacji za jednoznaczną postawę. Będziecie w takiej sytuacjach w pełni wspierani. Będziemy gotowi na pomoc we wszystkich aspektach także dla tych, którzy będą musieli decydować się na działania najtwardsze. Nikt was nie opuści w tej sytuacji. Osobiście będę w to zaangażowany cała dobę, jeśli będzie trzeba”.

Nie pada wprawdzie wprost: „będziemy po waszej stronie, nawet jeśli złamiecie prawo”. Ale bardzo znaczące jest, że po „macie prawo, a nawet obowiązek używać wszelkich dostępnych wam metod” nie pada „dostępnych w granicach prawa”.

Szczególnie w kontekście tej ponad połowy pushbackowanych osób, które podają, że padły ofiarą przemocy ze strony osób w mundurach po polskiej stronie granicy. Wolontariusze mają nagrania, na których widać, jak osoby w mundurach biją, kopią spotkanych, nieagresywnych i nieuzbrojonych  migrantów, każą się im rozbierać do naga, wyzywają, poniżają. Jak w kontekście faktu, że nikt z tych funkcjonariuszy nie poniósł konsekwencji tego ewidentnego łamania prawa, rozumieć ten fragment wypowiedzi Tuska: „I tu dziękuję dowództwu wszystkich formacji za jednoznaczną postawę. Będziecie w takiej sytuacjach w pełni wspierani”?

Donald Tusk zawsze mówił, że płot graniczny zostanie. Zawsze podkreślał, że najważniejsze jest „bezpieczeństwo granic”. Nigdy nie obiecywał, że zniesie pushbacki – jako przewodniczący Rady Europejskiej dobrze wiedział, że stosuje je Frontex i wiele krajów Unii, i razem z całą Unią przymykał na to oko. Ale jeszcze w styczniu tego roku obiecywał: „będziemy szukali rozwiązań, które ograniczą cierpienie ludzkie także tych, którzy będą chcieli przedostać się do Polski”. Powtórzył to na wiecu 4 czerwca. W styczniu realiści rozumieli, że to znaczy, że pushbacki będą, ale przynajmniej osoby z grup wrażliwych mogą liczyć na przestrzeganie wobec nich zasad humanitaryzmu, czyli udzielenie podstawowej pomocy i opieki. I że służby państwowe będą jednak umożliwiać złożenie wniosków azylowych i je rozpatrywać – nawet w uproszczonej procedurze.

Tymczasem okazało się, że nie przestrzega się nawet pisowskiej ustawy pushbackowej, która „legalizuje” wywózki bez realnego badania wniosków azylowych. Ta ustawa wymaga, by każda osoba zatrzymana po nielegalnym przekroczeniu granicy była rejestrowana, a następnie wydalana. Jeśli poprosi o azyl, można na miejscu w kilka minut wniosek „zbadać”, wydać decyzję odmowną i wydalić. Ale nie można wydalić, przepychając przez płot. Trzeba to robić na legalnym przejściu granicznym – teoretycznie. Tymczasem wyrzucani są „za płot”, a pogranicznicy stwierdzają tylko, że zostali wydaleni „w miejscu bezpiecznym”.

Takich „legalnych” pushbacków jest jednak mniejszość, a Polska przegrała już o to kilka spraw przed Trybunałem Praw Człowieka. Tak było za rządów PiS, tak jest i teraz. Przyjmuje się też czasem wnioski o azyl, szczególnie od tych osób, którym uda się ustanowić pełnomocnika spośród wolontariuszy. Ale pełnomocnicy muszą się zwykle mocno starać, by wniosek został przyjęty do rozpatrzenia. A to też nie gwarantuje, że zostanie rozpatrzony. Kiedy migrant zostaje odseparowany od pełnomocnika – najczęściej w areszcie SG, ew. w ośrodku strzeżonym – okazuje się, że zmienił zdanie. Pełnomocnik dostaje informację, że cofa pełnomocnictwo i rezygnuje z ubiegania się o ochronę międzynarodową – podpis migranta widnieje na odpowiednim dokumencie, dokument jest najczęściej po polsku.

Tyle o przestrzeganiu procedur. Co do humanitaryzmu – stworzono potiomkinowski szkic (bo nie wioskę nawet). Pomocy humanitarnej udzielać mają „zespoły interwencyjne” złożone z funkcjonariuszy/ek przeszkolonych w udzielaniu pierwszej pomocy i zaopatrzonych w pakiety medyczne. Nie poproszono o współpracę aktywistek/ów humanitarnych, a tylko oni wiedzą, kto i gdzie potrzebuje pomocy. Więc „zespoły” udzielają się wzdłuż płotu. Widzieliśmy np., jak – na prośbę aktywistek – wciągnięto przez bramkę zza płotu dwie bezwładne kobiety, sprawdzono – chyba – tętno i oddech i wywleczono z powrotem za płot. Widzieliśmy, jak wciągnięto zza płotu uprzednio wyrzuconego zań mężczyznę, bo aktywistkom udało się jednak przekonać, że ma połamane obie nogi (na szczęście pojechał do szpitala). Sama SG pochwaliła się w mediach społecznościowych, że „zespół interwencyjny” uratował kobietę z noworodkiem, która właśnie „urodziła w lesie”. Prawda: wpuścili ją przez płot, za który dzień wcześniej, w ciąży, została wyrzucona.

I teraz ten pomysł ze „strefą buforową”. Nieuzasadniony bezpieczeństwem, bo już na kilka metrów nie uda się nikogo przez płot ranić nożem. Jedyne, co zmieni strefa, to że wolontariusze nie będą mogli dokumentować, co dzieje się przy płocie, ani nieść pomocy w jego pobliżu. Zaś dalsze poszerzanie obecności wojsk i sprzętu do reszty odstraszy turystów i zrujnuje miejscową turystykę.

Tu zresztą interes polityczny leżał gdzie indziej niż owo „bezpieczeństwo”, bo na kilka dni przed wyborami premier wstrzymał wydanie rozporządzenia określającego granice strefy – najwyraźniej dotarło, że tam też żyją wyborcy, którzy mają po całym kraju rodziny. Więc w trosce o głosy rozporządzenie odroczył i obiecał konsultacje z mieszkańcami przyszłej strefy. Mimo że konsultacje społeczne miały być znakiem firmowym nowej władzy, to strefy buforowej nie skonsultowano.

Donald Tusk złamał zawarte z wyborcami – a przynajmniej ich częścią – porozumienie moralne. Nie dlatego, że nie zlikwidował pushbacków. Dlatego, że „uświęcił” nie tylko je, ale też przemoc wobec bezbronnych ludzi: obiecał opiekę władzy nie bitym, ale bijącym.

To, że w sprawie masowej migracji nie wymyślono dotąd dobrego rozwiązania, nie tłumaczy zerwania porozumienia moralnego na tym tak podstawowym poziomie. Nie każdy problem jest rozwiązywalny. Ale w takich sytuacjach, z których nie ma dobrego wyjścia, trzeba działać na zasadzie redukcji szkód. I na rzecz ochrony wartości podstawowych, bo bez nich świat w ogóle nie ma sensu – z wojną hybrydową czy bez. W tym przypadku redukcja szkód – na poziomie absolutnego minimum – oznacza, że państwo dopełnia własnych procedur, nie toleruje przestępstw i nadużyć funkcjonariuszy wobec migrantów. I pilnuje granic, zawężając możliwość nielegalnego przejścia. A jednocześnie udostępnia legalne punkty przyjmowania wniosków azylowych.

Aktywiści zaś mogą w spokoju nieść pomoc humanitarną tym, którzy jej potrzebują. To jest minimum porozumienia etycznego w tej sprawie pomiędzy Tuskiem, PO a jej potencjalnymi wyborcami. Tusk przekroczył tę granicę, i to w sposób prowokacyjny. Szczególnie nie zapomną mu tego młodzi, którzy zmobilizowali się nadzwyczajnie 15 października zeszłego roku. Dostali lekcję, jak działa polityka, i pewnie zobaczymy jej efekty w najbliższych wyborach do europarlamentu.