Kamiński i Wąsik się legalizują
Panowie Kamiński i Wąsik w przeddzień przesłuchania przed pegasusową komisją śledczą byłego wicepremiera ds. bezpieczeństwa Jarosława Kaczyńskiego najwyraźniej postanowili przećwiczyć przemowy na użytek ewentualnego procesu o nadużycie władzy przy szpiegowaniu. Wygłosili je na konferencji prasowej, zapewniając, że działali zgodnie z przepisami, a następnie o tych przepisach obszernie opowiedzieli (swoją drogą tak, że chwilami trudno było zrozumieć, czy opisują stan prawny, czy własne działania). Nazwali to „prawdą o Pegasusie”.
Stan prawny – jak wiemy od lat – jest dziurawy i w zasadzie gwarantuje bezkarność nadużywania inwigilacji przez służby, bo nie istnieje efektywna, zewnętrzna kontrola. Natomiast zapewnienia panów Kamińskiego i Wąsika, że prawa przestrzegali, już od początku były nieszczególnie wiarygodne. Były wiceminister Wąsik znany jest z – powiedzmy – ponadprzeciętnego, także hobbystycznego zainteresowania inwigilacją, przez co przegrał, jeszcze po pierwszych rządach PiS, cywilną sprawę o ochronę dóbr osobistych za „billingowanie” bez podstaw prawnych ówczesnego dziennikarza „Gazety Wyborczej” Bogdana Wróblewskiego. W związku z tym procesem dowiedzieliśmy się, że lubił np. nastawiać sobie głośno w gabinecie nagrania z podsłuchów – ot tak, dla relaksu.
Były nadzorca służb specjalnych i szef MSWiA Mariusz Kamiński – razem z Wąsikiem zresztą skazany za nadużycie m.in. podsłuchów w tzw. aferze gruntowej – już na początku środowej konferencji pozbawił się wiarygodności, zapewniając, że Pegasus używany był najintensywniej wobec obywateli innych państw przebywających w Polsce, a chodziło o zagrożenie terrorystyczne i prowokacje w związku z wojną w Ukrainie.
Podkreślił też, że to drogie narzędzie, więc nie było stosowane masowo. I że na wszystko były zgody sądu. Mówił to ten sam Mariusz Kamiński, który przeforsował na początku rządów PiS tzw. ustawę antyterrorystyczną, która pozwala każdego cudzoziemca inwigilować przez 30 dni BEZ ZGODY SĄDU i w ogóle bez żadnych formalności. A potem można przerwać na jeden dzień – i podjąć znowu, na następne 30 dni itd. Po co więc było na cudzoziemców marnować Pegasusa? Szczególnie że – jak zapewniali panowie na konferencji – nie miał wcale funkcjonalności w postaci wpisywania w zainfekowane urządzenie żadnych treści, a jedyne, co wyróżnia go od innych narzędzi do inwigilacji, to zdolność przełamywania szyfrowanych komunikatorów (jak WhatsApp czy Signal).
Minister sprawiedliwości/prokurator generalny Adam Bodnar zapowiada, że lada chwila przedstawi dane o skali używania Pegasusa i jego nadużywania, czyli używania z naruszeniem przepisów. A także zawiadomienie osób pokrzywdzonych tym procederem. Panowie Wąsik i Kamiński mogą się więc obawiać procesów wytaczanych przez swoje ofiary. I wskazują innego winnego: Tuska, który też miał swojego Pegasusa. „Służby Donalda Tuska miały porównywalne oprogramowanie, nazywało się Galileo, można go nazwać Pegasusem Donalda Tuska. Pegasus Donalda Tuska dawał możliwość implementacji plików na urządzeniu końcowym. Nie nasz, tylko Donalda Tuska” – oznajmił Wąsik na konferencji.
Rzeczywiście wiemy (m.in. z ustaleń Fundacji Panoptykon), że pod koniec rządów PO-PSL kupiono dla służb potężne serwery, które mogły analizować olbrzymie ilości danych. Mówiło się wtedy, że mają obsługiwać jakieś bardzo wyrafinowane urządzenia szpiegowskie. Potrzeba dalszej swobody inwigilacji takimi narzędziami mogła być też powodem, dla którego rząd PO-PSL nie wykonał wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2014 r., który nakazał (nieśmiało, ale jednak) pewne ograniczenia w inwigilacji. Ostatecznie ustawę „wykonującą” ten wyrok TK uchwalił sobie PiS. Udało mu się w niej nie tylko nie ograniczyć, ale wręcz rozszerzyć swoją swobodę inwigilacji.
To prawda: żadna władza w sprawie inwigilacji nie jest święta. I nie będzie, jeśli nie będzie w tym kontrolowana. Ale argument, że „inni też”, jest żenujący. Z tym że obaj panowie są ostatnio mocno żenujący. Tak mocno, że nawet PiS zdjął ich ze sztandarów.