Dubler i neosędzia reprezentują Polskę
Czy Polskę w Komisji Weneckiej powinni reprezentować dubler sędziego TK i neosędzia stojąca na czele neoizby w Sądzie Najwyższym?
Nowi ministrowie mają przed sobą remonty generalne w resortach. Mnóstwo pracy, nie wiadomo, w co ręce włożyć, ale są sprawy, które można załatwić jednym podpisem. Tę warto, bo to sprawa nie tylko ważna merytorycznie – możemy potrzebować oceny Komisji przy możliwych, a dyskusyjnych pomysłach naprawy państwa – ale też wizerunkowa.
Pierwszym międzynarodowym ciałem, które przyszło Polsce z pomocą, gdy zaczął się szturm PiS na instytucje wymiaru sprawiedliwości, prokuraturę i Trybunał Konstytucyjny, była Komisja Wenecka. Komisja to formalnie organ doradczy Rady Europy, ale jej opinie i rekomendacje są podstawą ocen i decyzji także w Unii Europejskiej i na pozostałych kontynentach, bo oprócz 48 państw Rady Europy przedstawicieli mają w niej Algieria, Brazylia, Chile, Izrael, Kazachstan, Republika Korei, Kirgistan, Maroko, Meksyk, Peru, Tunezja i USA. Została powołana do życia w 1990 r., by doradzać przy transformacji ustrojowej państw byłego obozu socjalistycznego. Ewoluowała w stałe ciało doradcze, ma niekwestionowany autorytet.
Zasiadają w niej rekomendowani przez państwa członkowskie niezależni eksperci w dziedzinie prawa konstytucyjnego i międzynarodowego, sędziowie sądów najwyższych i trybunałów konstytucyjnych, ombudsmani i wysocy rangą politycy. Przedstawicielami Polski są od niespełna półtora roku Justyn Piskorski, dubler sędziego Trybunału Konstytucyjnego, i – jako jego zastępczyni – Joanna Lemańska, neosędzia, prezeska Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych w Sądzie Najwyższym. Kadencja członka Komisji Weneckiej trwa cztery lata. Może być – teoretycznie – odwołany na wniosek państwa, które go rekomendowało, jeśli cofnie ono swoją rekomendację z powodu utraty zaufania, ale Komisja nie jest tym wnioskiem związana i z reguły na odwołanie się nie zgadza, bo jej członkowie powinni mieć gwarancję niezależności.
Ale z faktu, że do tej pory Komisja broniła swoich członków, nie wynika, że nie może uznać wniosku państwa za uzasadniony.
Członka Komisji rekomenduje minister spraw zagranicznych. On też mógłby teraz wycofać swoje poparcie. A przyczyny utraty zaufania są oczywiste: trudno, żeby państwo miało zaufanie do wiedzy prawnej i postawy etycznej osoby, która – wbrew opinii Komisji Weneckiej na temat legalności unieważnienia przez Sejm wyboru trzech sędziów do Trybunału Konstytucyjnego i obsadzenia zajętych miejsc dublerami – decyduje się kandydować na prawomocnie obsadzone już miejsce w sądzie konstytucyjnym. A następnie orzekając w Trybunale nie-Konstytucyjnym, uznaje, że Polska nie jest związana wyrokami Trybunału Sprawiedliwości UE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka dotyczącymi wymiaru sprawiedliwości. Nie tylko nowy polski rząd, ale i Komisja Wenecka nie powinna mieć do takiej osoby zaufania.
Podobnie jest z Joanną Lemańską. Została powołana do Sądu Najwyższego z rekomendacji neo-KRS, którą m.in. Komisja Wenecka uznała za ciało obsadzone wbrew regułom polskiego i europejskiego prawa i pozbawione niezależności. Samą zaś neo-KRS wykluczono z Europejskiej Sieci Krajowych Rad Sądownictwa. W dodatku prezydent Andrzej Duda powołał Lemańską i 26 innych osób do Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN, ignorując prawomocne orzeczenie NSA wstrzymujące te nominacje do czasu rozpatrzenia odwołań od wyniku konkursu przed neo-KRS.
To są naprawdę dobre powody, by nie mieć zaufania do wiedzy i niezależności takich osób jako członków ciała, które ma doradzać państwom, jak naprawiać i udoskonalać praworządność. A wizerunkowo ich obecność w Komisji Weneckiej wygląda niewiele lepiej, niż gdyby polskim przedstawicielem w Komitecie przeciw Torturom ONZ został policjant, który po cywilnemu, metalową pałką bił demonstrantki protestujące przeciw antyaborcyjnemu wyrokowi Trybunału nie-Konstytucyjnego.
Czy nowy szef MSZ Radosław Sikorski ma do nich zaufanie?
Komentarze
w punkt