Informacje za zamkniętymi drzwiami

Władza PiS przejęła wszystkie – oprócz Rzecznika Praw Obywatelskich – organy kontrolne w Polsce. Kombinuje, jak osłabić finansowo niezależne media. Teraz zmierza do ograniczenia kontroli społecznej. Rękami pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Manowskiej, która złożyła do Trybunału Julii Przyłębskiej wniosek zmierzający do wykastrowania ustawy o dostępie do informacji publicznej.

Wniosek wymierzony jest przede wszystkim w organizacje strażnicze i aktywnych obywateli, których te organizacje uczą i wspierają po to, by mogli kontrolować władze – głównie lokalne, chociaż nie tylko. Jeśli Trybunał Przyłębskiej podzieli zdanie pierwszej prezes SN, organizacje i obywatele de facto stracą ustawowe prawo do informacji. Pozostanie im tylko art. 61 konstytucji, gwarantujący prawo do informacji o działaniach władzy. Ale on odsyła do ustawy. Poza tym jeśli urzędnikowi nie wskaże się podstawy ustawowej, konstytucja nie zrobi na nim żadnego wrażenia.

Wniosek prezes Manowskiej mniej dotknie dziennikarzy, bo oni mogą żądać informacji na podstawie prawa prasowego. Chociaż jeśli Trybunał Przyłębskiej np. uzna, że należy bardzo wąsko interpretować konstytucyjne prawo do informacji o działaniach władzy publicznej, to na pewno wpłynie to na udzielanie (lub, jak to często w ciągu ostatnich lat bywa: nieudzielanie) informacji także mediom.

Prezes Manowska zarzuca ustawie posługiwanie się nieprecyzyjnymi sformułowaniami i niezdefiniowanymi pojęciami, co narusza zasadę określoności prawa (art. 2 konstytucji). Tymczasem ustawa o dostępie do informacji publicznej działa od 19 lat. Przez ten czas obrosła setkami wyroków sądów administracyjnych precyzujących pojęcia w niej zawarte, w tym te, które prezes Manowska skarży do Trybunału Przyłębskiej.

Nie wiemy, dlaczego to akurat prezes Manowska skarży ustawę. Może po to, żeby ukryć – pod pozorem obiektywnych wątpliwości prawnych – polityczny cel: ochrony władzy publicznej przed społeczną kontrolą? Wniosek premiera czy grupy posłów wyglądałby mniej obiektywnie. Chociaż pierwsza prezes SN też jest organem władzy i też podlega obowiązkowi udzielania informacji publicznej. I raz już pierwszy prezes SN – Stanisław Dąbrowski w 2013 r. – usiłował za pomocą Trybunału Konstytucyjnego wyjąć Sąd Najwyższy spod obowiązku udzielania informacji publicznej. Chodziło o przegrane procesy z Fundacją ePaństwo m.in. w sprawie informacji o tym, którzy sędziowie SN i za jakie pieniądze zawarli z wydawnictwem Wolters Kluwer umowy o opracowywanie wybranych wyroków SN.

Trybunał nigdy tamtego wniosku nie osądził, a prezes Małgorzata Gersdorf w końcu go wycofała.

Teraz mamy nowy, dużo szerszy wniosek prezes Manowskiej. Tak go sformułowała, że możliwe jest, iż Trybunał po prostu usunie skarżone przepisy. Jeśli tak się stanie, sama ustawa przestanie działać, bo bez nich nie ma sensu.

Wniosek prezes SN dotyczy m.in. tego:

– kto jest zobowiązany do udzielania informacji publicznej – prezes Manowska zarzuca słowom użytym w ustawie nieokreśloność i to, że są szersze, niż przewiduje art. 61 konstytucji gwarantujący dostęp do informacji „o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego, a także innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa”.

– definicji informacji publicznej („Każda informacja o sprawach publicznych stanowi informację publiczną w rozumieniu ustawy i podlega udostępnieniu na zasadach i w trybie określonych w niniejszej ustawie”). Prezes Manowska uważa, że są w tej definicji niedookreślone pojęcia, a poza tym naruszona jest prywatność funkcjonariuszy władzy i innych osób, których informacja publiczna może dotyczyć.

– przepisu, który mówi, że wnioskując o informację, nie trzeba wykazać „interesu prawnego” – czyli nie trzeba dowodzić, że ma się szczególne, poza obywatelskim, prawo do uzyskania wiedzy o działaniach władzy publicznej i innych podmiotów wykonujących władzę publiczną lub korzystających z publicznych pieniędzy.

– przepisu karnego ustanawiającego karę grzywny za nieudzielenie informacji – prezes Manowska go także uważa za niedookreślony.

Trybunał może usunąć te przepisy lub je zinterpretować – odpowiednio wąsko, oczywiście. Skutkiem może być np. to, że nie będziemy się już mogli domagać (z jakim się to dziś dzieje skutkiem – to już inna sprawa) od rozmaitych fundacji i innych przedsięwzięć o. Rydzyka informacji, ile i na co publicznych pieniędzy dostał i jak je wydał. Podobnie z wszelkimi innymi pieszczochami władzy PiS typu media braci Karnowskich, przedsięwzięcia naczelnego „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza, Reduty Dobrego Imienia itd. Nie dowiemy się, kogo władza obsadza na urzędniczych stanowiskach w instytucjach publicznych i ile tym ludziom płaci. Podobnie we władzach spółek skarbu państwa. Nie dowiemy się, kto i za ile pracuje w TVP. Nie dowiemy się o nagrodach dla urzędników centralnych i samorządowych. I np. dla posłusznych władzy prokuratorów, które to informacje, powołując się na dostęp do informacji publicznej, od kilku lat usiłuje wyszarpywać władzy Stowarzyszenie Prokuratorów Lex Super Omnia.

Nie wybuchnie już afera podobna do tej z nagrodami dla rządu Beaty Szydło. Wszelkie bonusy urzędników typu samochody służbowe, obiady na służbowe karty płatnicze, wyjazdy za służbowe pieniądze – okryje tajemnica służbowa lub ochrona danych osobowych. Nie będzie afer z „kilometrówkami” pobieranymi przez europosłów nieposiadających samochodów.

To tylko takie „smaczki”. Ale nie będzie też dostępu do poważnej przestrzeni zadań publicznych, których wykonywanie władza od lat przekazuje prywatnym podmiotom, pozbywając się odpowiedzialności. Ten outsourcing staje się coraz większym problemem, bo nie ma jak egzekwować od tych podmiotów odpowiedzialności. Najbardziej znanym z takich podmiotów była kierowana przez Antoniego Macierewicza komisja ds. likwidacji WSI. Łamała prawo, skarb państwa płacił za nią odszkodowania po przegranych procesach, a nikogo z jej członków, z Macierewiczem na czele, nie dało się pociągnąć do odpowiedzialności, bo nie byli zaliczani w poczet funkcjonariuszy publicznych.

Rząd PiS wynalazł jeszcze inny patent: ustanawianie rozmaitych „narodowych” ciał finansowanych z publicznych pieniędzy. Obsadzane są „krewnymi królika”, którzy przyznają sobie solidne uposażenia, ewentualnie zawierają krociowe umowy z firmami własnymi lub kolegów. Przykładem Polska Fundacja Narodowa (ta od antysędziowskich billboardów i jachtu za 900 tys. euro, który nigdy nie wypłynął; fakturę ujawniła Sieć Obywatelska Watchdog Polska, korzystając z dostępu do informacji publicznej). Takie ciała mogą też odgrywać rolę środka do transferu publicznych pieniędzy do partii koalicji rządzącej. I nie będzie jak tego sprawdzić, bo podmioty korzystające z publicznych pieniędzy, ale niewykonujące zadań władzy publicznej, przestaną podpadać pod obowiązek udzielania informacji publicznej.

A jeśli ktoś zdobędzie i upubliczni informację, która dzięki skutecznemu zaskarżeniu do Trybunału Przyłębskiej przestanie być informacją publiczną, może mu grozić prokuratorskie postępowanie za ujawnienie tajemnicy prawem chronionej. Z sygnalistami na czele.