Czyściciele sądownictwa

Premier Mateusz Morawiecki niezłomnie walczy o kompromitację polskiego wymiaru sprawiedliwości za granicą. Na razie jest to tylko poniżające. Za chwilę będzie miało wymierne skutki finansowe.

W polskim wymiarze sprawiedliwości sytuacja przypomina tę z czasów kolaborującego z Hitlerem francuskiego rządu Vichy. Dlatego rząd PiS, jak Charles de Gaulle, musi oczyścić sądownictwo – tłumaczył premier Mateusz Morawiecki w zeszłą środę podczas dyskusji na Uniwersytecie Nowojorskim.

Dzień później PiS ujawnił projekt kolejnych zmian w sądownictwie, który m.in. przewiduje, że immunitet sędziom będzie odbierać – tak w pierwszej, jak w drugiej instancji – Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego. Izba w całości dobrozmianowa, gdzie żaden kolaborant z czasów PRL się nie wcisnął.

Immunitet uchyla się sędziemu na wniosek prokuratury, jeśli chce mu ona postawić zarzut karny. Projekt pojawił się dwa tygodnie po tym, jak prokuraturze nie udało się uzyskać uchylenia immunitetu wobec 41-letniego sędziego Wojciecha Łączewskiego. Sędzia ma bogatą komunistyczną przeszłość: w PRL chodził do szkoły podstawowej, gdzie przesiąkł komunistyczną propagandą i gdyby tylko wiek na to pozwolił, skazałby na długoletnie więzienie ojca pana premiera, a samego pana premiera wsadził do poprawczaka o zaostrzonym rygorze.

Za PRL wyżyć się nie mógł, wiec jak tylko zyskał po temu okazję, walczył z antykomunistyczną władzą w ten sposób, że skazał – w marcu 2015 r. – na trzy lata więzienia i 10 lat zakazu pełnienia funkcji publicznych Mariusza Kamińskiego i jego trzech podwładnych z CBA za nadużycie władzy podczas prowokacji w Ministerstwie Rolnictwa w 2007 r. Teraz odbita z rąk postkomunistów wiosną 2016 r. prokuratura próbuje postawić mu zarzut karny o fałszywe doniesienie o przestępstwie włamania na jego konto internetowe.

Z tego konta wyszły posty na fałszywe konto naczelnego „Newsweeka” Tomasza Lisa, zapraszające do spiskowania przeciw antykomunistycznej władzy. Do tego potrzeba jednak nadzwyczajnych środków, jakich użył prezydent de Gaulle, rozprawiając się z resztkami rządu Vichy.

Kolejnym postkomunistycznym kolaborantem, któremu antykomunistyczna prokuratura szykuje zarzut karny, jest 48-letni sędzia Igor Tuleya. Dłużej chłonął komunistyczną propagandę, bo także w peerelowskim liceum. Wyszło to z niego po latach, gdy sądząc sprawę „doktora G.”, porównał metody działania CBA Mariusza Kamińskiego i prokuratury z czasów poprzednich rządów PiS do stalinowskich.

Ale tego było mu mało: w grudniu 2017 r., uchylając decyzję prokuratury o umorzeniu śledztwa w sprawie tzw. głosowania kolumnowego w Sejmie, uznał, że uzasadnienie tego umorzenia pomija dowody na uniemożliwianie posłom opozycji udziału w obradach Sejmu. A następnie złożył do prokuratury doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa składania w prokuraturze fałszywych zeznań przez 230 posłów PiS, w tym Mateusza Morawieckiego i Zbigniewa Ziobrę. Teraz toczy się w jego sprawie postępowania karne o ujawnienie w uzasadnieniu tego postępowania tajemnicy śledztwa (to pewnie drobiazg, ale kiedy sprawa jest w sądzie, o tym, co jest tajemnicą śledztwa, decyduje sąd).

Większość sędziów, przeciwko którym PiS sięga po postępowania dyscyplinarne czy karne w ramach oczyszczania wymiaru sprawiedliwości metodami de Gaulle’a, ma podobną historię kolaboracji z totalitarnym systemem. Dziś daje ona o sobie znać oporem przeciwko poczynaniom antykomunistycznej władzy wobec wymiaru sprawiedliwości.

Premier Morawiecki nie po raz pierwszy na międzynarodowym forum informuje o potępienia godnej kondycji moralnej polskich sędziów. O ich totalitarnej przeszłości mówił np. niecały rok temu w przemówieniu w Parlamencie Europejskim: „Czy wiecie, że ci sędziowie z czasów stanu wojennego, niektórzy z nich, ci, którzy wydawali haniebne wyroki, dzisiaj są w tym bronionym czasami przez was Sądzie Najwyższym?” – tak przekonywał o słuszności przepisów, które usuwały z Sądu Najwyższego jedną trzecią, czyli 27 sędziów, na wcześniejszą emeryturę.

W przeddzień wejścia w życie tej ustawy sędziów orzekających w sprawach karnych w czasie stanu wojennego było siedmioro. Jak zbadał TVN24, starali się chronić oskarżonych: składali zdania odrębne, głosowali za uniewinnieniem, „oddoraźnieniem” (wyjęciem sprawy spod specjalnego trybu stanu wojennego), wyrokiem w zawieszeniu czy najłagodniejszym z możliwych, jeśli nie dało się inaczej. Premier Morawiecki ich wyroki nazwał „haniebnymi”.

Pytanie, czy gdyby zrezygnowali z sędziowania w stanie wojennym, oskarżeni mieliby się lepiej, pozostaje otwarte.

Kolaboracyjno-totalitarna proweniencja polskich sędziów to niejedyny kolportowany przez premiera Morawieckiego i polityków PiS za granicą obraz polskiego wymiaru sprawiedliwości. W grudniu 2017 r. premier opublikował na internetowym portalu amerykańskiego tygodnika „Washington Examiner” artykuł o reformie w sądownictwa. Twierdził w nim, że w wyniku obrad Okrągłego Stołu gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu pozwolono na obsadzenie w sądach postkomunistycznych sędziów z czasów komunizmu, którzy „dominowali w naszym wymiarze sprawiedliwości przez kolejne ćwierć wieku”. I że w polskich sądach panuje powszechna korupcja i kolesiostwo: „Sędziowie przydzielani są do spraw przez swoich popleczników, bez publicznego nadzoru. (…) Korzyści dla przyjaciół, zemsta przeznaczona dla rywali. W przypadkach gdy sprawa wygląda na najbardziej dochodową, wymagane są łapówki”.

Potem, w czerwcu zeszłego roku, przed rozmową z wiceszefem Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem, powiedział w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”: „W mojej opinii szczególnie znamienny jest przykład sądu z Krakowa. Będę zachęcał pana przewodniczącego Timmermansa, aby się przyjrzał temu przykładowi bardzo uważnie. Wszystko wskazuje bowiem na to, że działała tam zorganizowana grupa przestępcza”.

Nie wyjaśnił, że chodzi o sprawę, w którą zamieszani są nie sędziowie, ale administracja sądowa. I jeden sędzia – były prezes Sądu Apelacyjnego nadzorujący Krajowe Centrum Zakupów dla Sądownictwa.

Do tego można dodać wypowiedzi m.in. ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry o sędziach złodziejach (słynne przypadki kradzieży części do wiertarki, pendrive’a i spodni) czy szefa gabinetu politycznego premiera Marka Suskiego, że „niektórzy sędziowie mają w ogródkach zakopane sztabki złota, ale nie jest znane ich pochodzenie” (ze sprawozdania dla Parlamentu Europejskiego).

W ten sposób premier i członkowie partii rządzącej kształtują za granicą obraz polskiego wymiaru sprawiedliwości. Dzięki reformom, które mają podporządkować sądy władzy politycznej, już dziś polskie organy ścigania mają problemy ze ściganiem przestępców za granicą, bo państwa nie chcą ich wydawać bez przeprowadzenia długotrwałej procedury badania, czy mogą w Polsce liczyć na uczciwy proces, ewentualnie czy będą bezpieczni w polskich więzieniach (choćby przypadek Marka Falenty, zatrzymanego niedawno w Hiszpanii).

Za chwilę słowa polityków PiS znajdą się w pismach procesowych zagranicznych podmiotów gospodarczych, które będą podważać za ich pomocą niekorzystne dla siebie wyroki polskich sądów i odmawiać ich wykonania. Także w sporach ze skarbem państwa. Może to być też znaczący argument dla wytaczania przed sądami w USA np. procesów o zwrot mienia pożydowskiego. Szczególnie w świetle uchwalonej rok temu przez Izbę Reprezentantów Kongresu USA ustawy o restytucji mienia ofiar Holokaustu.

Może nawet wezwą premiera na świadka, by przekonywał, że polskim sądom nie można ufać, dopóki PiS nie dokona swojej reformy?