Sędziowie niepokorni
Sędzia Andrzej Kuryłek z wydziału cywilnego Sądu Okręgowego w Warszawie nakazał ministrowi-prokuratorowi Zbigniewowi Ziobrze przeproszenie sędzi Justyny Koski-Janusz za krzywdzącą opinię. To pierwszy osądzony – choć nieprawomocnie – pozew sędziego przeciw ministrowi sprawiedliwości za nieprawdziwą, naruszającą godność i podważającą kompetencje zawodowe opinie. Będą następne pozwy. I wyroki. Na rozpatrzenie czeka podobny: o ochronę dóbr osobistych – pozew odwołanej przez ministra Ziobrę prezeski Sądu Okręgowego w Krakowie Beaty Morawiec. Jej kompetencje również minister podważył, publicznie zarzucając nieudolność, podobnie jak wielu odwołanym w ciągu ostatnich kilku miesięcy prezesom i wiceprezesom sądów. Często wbrew danym o sprawności działania kierowanych przez nich sądów. Oni też mogą wystąpić z pozwami o ochronę dóbr osobistych.
Sędzię Koskę Janusz minister Ziobro odwołał w październiku 2016 roku z delegacji do Sądu Okręgowego. W tle był niekorzystny dla niego wyrok w sprawie cywilnej, który wydała właśnie sędzia Koska-Janusz. Odwołanie wzbudziło krytykę w mediach. Na stronie internetowej resortu sprawiedliwości ukazało się wtedy „oświadczenie”, w którym napisano, że „sędzia Justyna Koska-Janusz miała się wykazać wyjątkową nieudolnością i zupełnie nie radzić sobie z prowadzeniem bardzo prostej, choć głośnej sprawy” – chodziło o wypadek drogowy spowodowany przez pijaną kobietę. Sędzia Koska-Janusz posłała oskarżoną na badania psychiatryczne, okazało się, że jest niepoczytalna, a więc nie może być sądzona. „Media obwiniały prowadzącą postępowanie Justynę Koskę-Janusz o pobłażliwość wobec oskarżonej i nieudolność w prowadzeniu sprawy” – stwierdziło ministerstwo, uzasadniając odwołanie sędzi z delegacji.
Oświadczenie kończyło zdanie: „W Sądzie Okręgowym powinni orzekać tylko sędziowie o wysokich umiejętnościach, sprawności i profesjonalizmie”. Zatem sędzia Koska Janusz została publicznie uznana za niespełniającą tych kryteriów. Dlatego wytoczyła proces ministrowi sprawiedliwości o naruszenie dóbr osobistych.
Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, pełnomocnik ministra sprawiedliwości złożył wniosek o wyłączenie od orzekania w tej sprawie ponad 280 sędziów okręgu warszawskiego. Sąd Apelacyjny wyłączył ok. 60 z nich, głównie karnistów. Jednak biorąc pod uwagę władzę, jaką ma dziś minister sprawiedliwości nad sędziami, spokojnie można by wyłączyć z tej sprawy wszystkich sędziów w Polsce – każdy ma powody, by obawiać się retorsji ze strony ministra. Takich na przykład, jakich doznała sędzia Koska-Janusz. W grudniu zeszłego roku sędziowie Sądu Okręgowego w Krakowie zwrócili się do Sadu Najwyższego o przeniesienie procesu do innej apelacji, bojąc się nacisków na sąd.
Sędzia Andrzej Kuryłek nie bał się nacisków i orzekł na niekorzyść ministra-prokuratora Ziobry, nakazując mu przeprosić sędzię Koskę-Janusz. Zapewne minister mu tego nie zapomni – choćby przy próbie awansu. Jego nazwisko należy dopisać do rosnącej listy sędziów niepokornych, którzy orzekają w zgodzie z prawem i sumieniem, a nie oczekiwaniami ministra czy partii rządzącej. W ostatnim tygodniu lista się wydłużyła.
O sędziów Izby Pracy Ubezpieczeń Społecznych i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego: Józefa Iwulskiego, Bohdana Bienika, Jolantę Frańczak, Katarzynę Gonerę, Jerzego Kuźniara, Jolantę Strusińską-Żukowską i Andrzeja Wróbla. 28 marca wydali uchwałę w odpowiedzi na pytanie prawne Sądu Apelacyjnego w Warszawie, dotyczące kontrmiesięcznic smoleńskich zgłaszanych jako tzw. zgromadzenia w trybie uproszczonym (nie zajmują pasa drogi publicznej, nie tamują ruchu). Wojewoda mazowiecki regularnie zakazywał tych zgromadzeń organizacjom OSA i TAMA, chociaż ustawa o zgromadzeniach nie przewiduje możliwości ich zakazania.
Sędziowie Sądu Najwyższego uchwalili, że od takich zakazów można się odwoływać, nawet po terminie zgromadzenia (wojewoda specjalnie wydawał zakaz w ostatniej chwili). I że odwoływać mogą się też władze Warszawy, które nie widziały ani powodu, ani prawnej możliwości zakazywania tych zgromadzeń. Sędziowie podkreślili, że w takich sprawach wątpliwości należy rozstrzygać na rzecz konstytucyjnej wolności zgromadzeń. I na rzecz uprawnień samorządu lokalnego.
Na listę sędziów niepokornych należy też wpisać sędziów Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gdańsku: Jacka Hylę i Alinę Dominiak. Wczoraj, 29 marca, wydali wyroki w sprawie dekomunizacji ulic w Gdańsku, uchylając tzw. zarządzenie zastępcze wojewody pomorskiego, w którym wbrew samorządowi lokalnemu zmienił nazwy siedmiu ulic, w tym ul. Dąbrowszczaków na Lecha Kaczyńskiego, co wywołało protesty mieszkańców.
Sędziowie, po pierwsze, uznali prawo samorządu lokalnego do skarżenia do sądu takiego „zarządzenia zastępczego” – co negowali pełnomocnicy wojewody. A po drugie uznali, że jeśli już wojewoda ingeruje w dziedziny, które ustawowo i konstytucyjnie należą do samorządu lokalnego – a taką jest nadawanie nazw ulicom – to musi to być ingerencja uzasadniona, konieczna i proporcjonalna do usprawiedliwionego społecznie celu. A tak w tym przypadku nie było.
Oba rozstrzygnięcia – SN i WSA w Gdańsku – nie tylko są nie po myśli władzy. One bronią władzy samorządów lokalnych, na którą PiS ma zakusy, uznając, że państwo powinno być jak najbardziej scentralizowane. To samorządy są – i mogą być nadal, po wyborach – ważnym, demokratycznie wybranym ośrodkiem władzy stanowiącym przeciwwagę do wszechwładnego PiS.
Ale jest też łyżka dziegciu: sędzia Roman Dziczek z Sądu Apelacyjnego w Warszawie wydał w zeszłym tygodniu wyrok w sprawie z powództwa PiS przeciwko dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” Wojciechowi Czuchnowskiemu, który komentując ułaskawienie przez prezydenta Andrzeja Dudę nieprawomocnie skazanych Mariusza Kamińskiego i jego współpracowników z CBA, napisał: „Tak działa państwo mafijne”.
W pierwszej instancji Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że dziennikarz i gazeta działali w granicach prawa do krytyki władzy, które na mocy konstytucji (art. 14 „Rzeczpospolita gwarantuje wolność prasy”) w szczególny sposób przysługuje mediom. I że nie zostały przekroczone granice dopuszczalnej krytyki, a dziennikarz i redakcja działali w obronie interesu publicznego. Sędzia Dziczek nie sięgał do konstytucyjnej roli pracy. Skupił się leksykalnej stronie zagadnienia. Stwierdził, że PiS nie jest „mafią”, tylko legalnie działającą partią, więc należą się jej przeprosiny.
„Czuję się zdradzony przez sąd. Nasze stanowisko było obroną porządku prawnego w Polsce” – napisał w komentarzu do wyroku Wojciech Czuchnowski.
Komentarze
„Sędzia Dziczek nie sięgał do konstytucyjnej roli prasy. Skupił się leksykalnej stronie zagadnienia. Stwierdził, że PiS nie jest „mafią”, tylko legalnie działającą partią, więc należą się jej przeprosiny.
„Czuję się zdradzony przez sąd. Nasze stanowisko było obroną porządku prawnego w Polsce” – napisał w komentarzu do wyroku Wojciech Czuchnowski.”
Całe szczęście że sędzia Dziczek nie skupił się na „konstytucyjnej roli prasy”, bo by również musiał uznać Platformę za partię „mafijną” i SLD za partię „mafijną”, itd …. Ale Wojciech Czuchnowski widzi tylko jedną mafię?
Sędzia Koska-Janusz posłała oskarżoną na badania psychiatryczne, okazało się, że jest niepoczytalna, a więc nie może być sądzona.
tylko w chorym systemie sedzia decyduje w interesie oskarzonego, w normalnym swiecie to pozwany i obroncy musza udowodnic niepoczytalnosc, wszak tylko w powznych sprawach jak zabojstwa, w „pijackich” sprawach zaden sztos nie przejdzie, ani sedzia nie pochyli sie nad oskarzonym, kara musi byc