„Ping!” – ulubiony dźwięk Piotrowicza

„PING!” – to dźwięk, który nieustannie towarzyszy pracom sejmowej komisji sprawiedliwości nad prezydenckimi projektami ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym. W środę rozlegał się częściej, bo komisja pracowała nad ustawą o SN, a do niej PiS wniósł 35 poprawek. W takim trybie, że nie znało ich ani Biuro Legislacyjne Sejmu, ani posłowie innych klubów.

„PING” rozlegało się w trakcie każdej wypowiedzi opozycji. Przewodniczący Piotrowicz ograniczył głosy do minuty, ale „pingał” wcześniej, gdy mu się wypowiedź nie podobała. Oczywiście „pinganie” nie zniechęcało posłów opozycji, więc „pingnięciu” towarzyszyło wyłączenie mikrofonu. Obecni na sali słyszeli więc dalszą część wypowiedzi, ale oglądający transmisję – już nie.

Przewodniczący Piotrowicz znalazł też sposób, by uniemożliwić mówienie po wyłączeniu mikrofonu: ogłaszał nazwisko kolejnej osoby, która ma mówić. Po czym na jednym oddechu mówił: poseł/posłanka X rezygnuje z zabrania głosu. I wymieniał kolejne nazwiska. Wywołani posłowie krzyczeli, że mają wyłączone mikrofony, ale przewodniczący albo nie reagował, albo stwierdzał, że stosują „obstrukcję i przemoc”. Natomiast części wniosków formalnych opozycji po prostu nie poddawał pod głosowanie, bo „nie widział potrzeby”.

Na półmetku obrad udoskonalił odbieranie głosu: dał sobie prawo do oceny, czy poseł mówi do rzeczy czy nie.

Dzięki zdecydowanej postawie przewodniczącego Piotrowicza praca komisji szła sprawnie. Ten tryb procedowania nie miał wiele wspólnego z regulaminem Sejmu, który daje posłom prawo zabierania głosu, składania poprawek (mikrofon był wyłączany w połowie ich odczytywania) i składania wniosków formalnych. Ale o tym, co jest zgodne z regulaminem Sejmu, decyduje marszałek Sejmu Marek Kuchciński, więc przewodniczący Piotrowicz nie musi się niczego obawiać.

Co do poprawek PiS – też nie były przed głosowaniem odczytywane, co najwyżej pokrótce opisywane. Więc nie do końca wiadomo, co komisja przyjmowała. Generalnie jej poprawki zmierzały do ograniczenia władzy Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, a wzmocnienia władzy prezesa Izby Dyscyplinarnej. Niektóre przyjęte poprawki są kuriozalne. Na przykład aby wystąpić przed Trybunałem Konstytucyjnym czy na komisji sejmowej, I Prezes musiałby mieć zgodę prezesa Izby Dyscyplinarnej. Izba Dyscyplinarna będzie też decydować o przejściu sędziów w stan spoczynku i o przeniesieniu (niekoniecznie z powodów dyscyplinarnych) do innej izby.

Opozycja zauważyła, że de facto w Sądzie Najwyższym tworzy się dwie autonomiczne izby, wyjęte spod kontroli Pierwszego Prezesa SN. Po pierwsze, Izbę Dyscyplinarną (która, nie wiedzieć dlaczego, będzie też rozpatrywać sprawy z zakresu prawa pracy dotyczące sędziów i odwołania od decyzji Krajowej Rady Sądownictwa).

Po drugie, Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która będzie sądzić m.in. protesty wyborcze i rozstrzygać sprawy finansów partii. Te dwie izby mają być obsadzone przez polityków PiS za pośrednictwem Krajowej Rady Sądownictwa już po dobrej zmianie.

Biuro Legislacyjne Sejmu (już po dobrej zmianie) stwierdziło kilkakrotnie, że przepisy mogą budzić wątpliwości konstytucyjne. Chodziło przede wszystkim o to, że obniżony wiek emerytalny dotknie też sędziów już orzekających w SN, co może naruszać zasadę nieusuwalności sędziów. I że przerywa się kadencję obecnej Pierwszej Prezes SN. A także że to prezydent ma decydować, kto pozostanie w SN po osiągnięciu 65. roku życia, a kto nie.

„Wątpliwości konstytucyjne będziemy rozstrzygać w głosowaniu” – skwitował przewodniczący Piotrowicz. I to można uznać za bonmot roku.

Co na to prezydent? Sprawa jest tajemnicza. Od rana do godziny 13 obecna na posiedzeniu komisji minister Anna Surówka-Piasek unikała jak mogła ustosunkowywania się do poprawek PiS. Gdy opozycja kierowała do niej takie pytania, prowadzący obrady Stanisław Piotrowicz starał się ją obronić przed koniecznością odpowiedzi. A jeśli się to nie udało, minister Surówka-Piasek mówiła, że zostawia rzecz do uznania komisji. Natomiast obecna na sali doradczyni prezydenta Zofia Romaszewska pytana w kuluarach, czy prezydent znał poprawki, odpowiedziała: „do pewnego stopnia”. I oceniła, że niektóre są „nie do zaakceptowania”. „Jeżeli ustawa będzie tak wyglądała, to prezydent powiedział, że zawetuje. Moim zdaniem” – dodała.