Spór niekompetencyjny

Wczoraj mogliśmy obserwować spektakl pt. „chronimy dane osobowe przed sędziami”. Dziś w teatrze bitwy o neo-KRS PiS przegrupował wojska. Zastosował raz już sprawdzoną strategię „na spór kompetencyjny” z użyciem armii sojuszniczej: Trybunału Konstytucyjnego pod wodzą wypróbowanej Julii Przyłębskiej. W ogóle w tej bitwie dowodzą kobiety: Julia Przyłębska, marszałkini Sejmu Elżbieta Witek i pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf.

Jutro trzy izby Sądu Najwyższego – Cywilna, Karna i Pracy – odpowiedzą na pytanie prawne prof. Gersdorf zmierzające do ustalenia, czy neo-KRS powołano zgodnie z prawem i gwarancjami niezależności od władzy politycznej. I czy w związku z tym mianowania sędziowskie dokonane z jej udziałem są ważne.

Ustawa „kagańcowa”, która zakazuje sądom wypowiadania się w tych sprawach, wejdzie w życie najwcześniej za kilka dni, więc władza usiłuje zablokować orzeczenie SN. Bo jeśli zapadnie, to nie będzie go można wyrzucić z obiegu prawnego.

PiS zastosował sposób, który sprawdził się w sprawie legalności ułaskawienia Mariusza Kamińskiego przez prezydenta Dudę. Izba Karna SN już miała rozpatrzeć kasację pokrzywdzonych przez szefa służb od postanowienia sądu (wydanego przez sędziego Piotra Schaba) o umorzeniu sprawy z powodu ułaskawienia, gdy z TK przyszło pismo Julii Przyłębskiej z żądaniem zawieszenia sprawy – w związku z zawisłym przed TK sporem kompetencyjnym. Kto się z kim spierał? Ano zdaniem prezydenta spierał się on z Sądem Najwyższym – o to, kto ma prawo ułaskawiać. Brzmi kuriozalnie, bo przecież SN nie twierdził, że jest w jego mocy ułaskawiać. Badał jedynie, czy ułaskawienie przed skazaniem mieści się w polskim porządku prawnym: kodeksie postępowania karnego i konstytucji.

Rzekomy „spór kompetencyjny” był hucpą wymyśloną dla doraźnej potrzeby zablokowania orzeczenia SN. A żądanie Julii Przyłębskiej nadawało się tylko do załatwienia odmownie. Ale sędziowie sądzący tę sprawę woleli chyba zejść PiS-owi z linii strzału, bo przyjęli, że „spór kompetencyjny” jest realny, i sprawę zawiesili. TK oczywiście sprawą się do dziś nie zajął – bo po co? W międzyczasie wydał zresztą dwa inne wyroki „przyklepujące” ułaskawienie Kamińskiego i dające prezydentowi prawo do stosowania aktu łaski nawet na etapie postępowania prokuratorskiego.

Teraz mamy powtórkę z rozrywki: „spór kompetencyjny”, tym razem między Sądem Najwyższym a Sejmem. Marszałek Elżbieta Witek stwierdziła, że SN godzi w prawo Sejmu do stanowienia prawa. Witek kwestionuje zatem prawo sądów do interpretacji prawa i stosowania go w zgodzie z konstytucją i umowami międzynarodowymi. W tym z prawem Unii.

Jest oczywiste, że żadnego sporu kompetencyjnego nie ma. Sejm uchwala prawo, a sądy je interpretują. Nie istnieje przepis, który nie wymagałby interpretacji. Sądy na całym świecie mają wpływ na kształt prawa, bo ono działa tak, jak jest zastosowane. To element systemu checks and balances.

W tej konkretnej sprawie jest jeszcze jedna oczywista oczywistość: Sąd Najwyższy ma w odpowiedzi na pytanie prawne pierwszej prezes SN (zadane w związku z pytaniami sądów powszechnych) wykonać wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada. Przypomnijmy: TSUE wyznaczył standard powoływania sędziów przez niezależny organ i nakazał sędziom badać, czy w stosunku do sędziów mianowanych z udziałem neo-KRS został on zachowany. Swoim wnioskiem o rzekomym sporze kompetencyjnym Witek usiłuje udaremnić wykonanie wyroku TSUE.

Co dalej? Trudno sobie wyobrazić, żeby i tym razem sędziowie SN uznali realność zgłoszonego do TK sporu kompetencyjnego i zawiesili sprawę. Orzekną, a jeśli wyrok nie spodoba się władzy, to ogłosi, że było to „posiedzenie przy kawie i ciasteczkach”. I stanie się pretekstem do nieuznania wyroku. Oraz innych opieranych na nim, a uznających mianowańców neo-KRS za niewłaściwie powołanych.

Marszałek Witek po złożeniu w TK wniosku o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego ogłosiła, że działa „w poczuciu odpowiedzialności za państwo”.