Afera sądowa?

PRL miał aferę mięsną, Polska PiS ma aferę sądową. W poniedziałek rano CBA poinformowało o kolejnych aresztowaniach pod zarzutem działania na szkodę Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Chodzi o 25 milionów złotych.

Prokuratura na razie nie zdradza, na czym polegał przestępczy proceder, wspomina o korupcji i fałszowaniu faktur. Można się domyślać, że chodzi nie tyle o sam Sąd Apelacyjny w Krakowie, ile działające w jego ramach Centrum Zakupów dla Sądownictwa. Potwierdzać może to fakt, że zatrzymano dziesięciu dyrektorów sądów z całej Polski. Wcześniej zarzuty postawiono 16 osobom, w tym dyrektorowi Centrum Zakupów dla Sądownictwa.

Afera mięsna rzeczywiście była. Propagandowo władze PRL rozdmuchały ją gigantycznie, żeby przekonać opinię publiczną, że braki na „rynku mięsnym” w latach 60. w Polsce spowodowane były nie złymi rządami PZPR, ale działalnością mięsnej mafii, która towar upłynniała na lewo, zamiast rzucać go na uspołeczniony rynek.

Afera „sądowa” też zapewne jest, choć nie wiadomo, w jakiej skali. I raczej nie przypadkiem informacja o „zatrzymaniach w sądach” została podana tego samego dnia, w którym minister-prokurator Zbigniew Ziobro odwołał kolejnych pięcioro prezesów i wiceprezesów sądów. Jedną z odwołanych jest prezeska Sądu Okręgowego w Krakowie Beata Morawiec. I tak się składa, że za kilka dni w tym sądzie rozpoczyna się proces odwoławczy w sprawie wytoczonej przez rodzinę państwa Ziobrów o spowodowanie śmierci ojca obecnego ministra-prokuratora przez lekarzy w krakowskim szpitalu. Nie wiadomo, czy skład sądzący odpowiada rodzinie ministra. Teraz przynajmniej samemu ministrowi odpowiadać będzie prezes sądu.

Nie wygląda to dobrze, więc uwaga opinii publicznej została skierowana na spektakularne „zatrzymania w sądach”. Zatrzymano dyrektorów sądów. Dla opinii publicznej dyrektor czy prezes to podobne funkcje. Więc wychodzi na to, że minister-prokurator Ziobro po prostu czyści skorumpowane, zblatowane kierownictwo sądów.

Tyle że dyrektorzy z sądzeniem i sędziami nie mają nic wspólnego. To są (mieli być – w zamyśle) menedżerowie, którzy zajmują się finansami sądów, „odciążając” od tego prezesów. To ludzie mianowani przez ministra sprawiedliwości i jemu wyłącznie podlegli (minister Ziobro siebie ustanowił ich jedynym zwierzchnikiem). Krajowa Rada Sądownictwa skarżyła te przepisy (wprowadzone za pierwszych rządów PO) do Trybunału Konstytucyjnego, widząc w przejęciu finansów sądu przez człowieka ministra sprawiedliwości zagrożenie dla niezależności sądów. Ale Trybunał zagrożenia się nie dopatrzył.

Jądrem afery jest stworzone przez ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina Centrum Zakupów dla Sądownictwa. Dzięki scentralizowaniu zakupów dla sądów w całej Polsce (od materiałów biurowych po komputery czy benzynę do samochodów) roczne oszczędności dla budżetu sądownictwa minister Gowin szacował, w 2013 roku, na 150 milionów.

W aferze mięsnej aresztowano ok. 400 osób. Aferze „sądowej” do tego daleko, ale prokuratura zapowiada, że sprawa jest „rozwojowa”. I na pewno użyteczna, bo opinia publiczna już wie, że „w sądach kradną”, a sędziowie to aferzyści (sędziowie czy dyrektorzy? kto za tym nadąży). Więc minister-prokurator Ziobro dostaje społeczny mandat, żeby „pogonić to towarzystwo”.

I goni, że aż miło.

W aferze mięsnej stawką była kara śmierci (jeden wyrok wykonano). W „aferze sądowej” za korupcję grozi najwyżej 10 lat więzienia. Prokuratura mówi o fałszowaniu faktur VAT, a za to dzięki zmianom, jakie rok temu wprowadził do kodeksu karnego PiS, grozi już 25 lat więzienia. Ciągle to nie kara śmierci, ale zawsze coś.