Prezydent Warszawy łamie wolność zgromadzeń

Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zakazała demonstracji przeciwko spektaklowi „Klątwa” w Teatrze Powszechnym, zgłoszonej na najbliższą sobotę. Powód: przebieg poprzedniego protestu.

Byłam trzy tygodnie temu na „Klątwie” w Powszechnym. ONR nie chciał mnie wpuścić, podobnie jak innych widzów. Dostałam się tylnym wejściem. Była „mgła” ze świecy dymnej. Na szczęście nie był to gaz drażniący oczy czy drogi oddechowe. Potem policja odblokowała wejście i przedstawienie się odbyło.

Prezydent uważa, że zgłoszona na najbliższą sobotę manifestacja może przebiec podobnie, więc jej zakazała. Zrobiła dokładnie to samo co prezydent Warszawy Lech Kaczyński w 2006 roku: zakazał Parady Równości, ponieważ uznał, że będzie naruszała moralność publiczną. I to samo, co robił w listopadzie 2005 r. prezydent Poznania Ryszard Grobelny z Marszem Równości, który jego zdaniem miał zagrażać porządkowi i bezpieczeństwu publicznemu, bo prowokował kontrdemonstracje. Ten poznański zakaz wywołał falę solidarnościowych marszów w różnych miastach Polski w obronie wolności zgromadzeń. Manifestowano pod hasłem „Marsz Równości idzie dalej”.

W maju 2007 r. Trybunał w Strasburgu uznał zakaz Parady Równości w Warszawie za sprzeczny z Europejską Konwencją Praw Człowieka. Jednym z powodów było właśnie to, że władza założyła z góry, że Parada będzie łamała prawo.

Rolą władzy jest zapewnić wolność zgromadzeń i reagować dopiero, gdy demonstracja łamie prawo. Sądy administracyjne w całej Polsce przyznały rację organizatorom zakazanych marszów solidarnościowych z poznańskim Marszem Równości. Uzasadnienie takie samo: nie można prewencyjnie zakazywać zgromadzenia tylko dlatego, że przewiduje się, że uczestnicy będą łamać prawo lub że spowoduje ono agresywną kontrdemonstrację.

Wcześniej, w 2004 roku, podobny wyrok zapadł w sprawie zakazywania Komitetowi Wolny Kaukaz przez cztery lata, przez tego samego prezydenta Grobelnego, demonstracji przeciwko wojnie w Czeczenii. Powodem było oblanie przez Komitet konsulatu Federacji Rosyjskiej czerwoną farbą w 2000 r. (sprawcy odbyli karę aresztu i zapłacili za zniszczenia). Wtedy sąd administracyjny uznał, że powoływanie się na przebieg innej demonstracji tego samego organizatora jako powodu zakazu demonstracji jest naruszeniem wolności zgromadzeń.

Wróćmy do 2017 r. i zakazu demonstracji przeciw „Klątwie”. Organizatorzy tej demonstracji w zgłoszeniu do miasta napisali, że jej przebieg będzie polegał na „modlitwie różańcowej wynagradzającej Maryi Królowej Polski za bluźnierstwa przeciw Bogu”. I że będzie to protest „przeciw łamaniu konstytucji przez Teatr Powszechny i deptaniu przez ten teatr prawa zabezpieczenia dowodów przestępstwa”. To nie daje powodu do uznania, że zgromadzenie nie przebiegnie w sposób pokojowy. Ratusz tłumaczy, że na spotkaniu z organizatorami był jeden z uczestników pikiety ONR.

Drugi argument: organizatorzy przewidują udział 2 tys. osób, co zdaniem ratusza nieuchronnie prowadziłoby do zablokowania Teatru Powszechnego.
Ta decyzja – biorąc pod uwagę wcześniej opisane orzecznictwo – jest niezgodna z konstytucją. Rolą władzy w każdym przypadku jest zapewnić wolność pokojowego zgromadzenia. Jeśli miałoby ono się odbyć tuż pod teatrem, policja i straż miejska powinny przygotować szpaler, pod osłoną którego widzowie dostaną się na spektakl. Gdyby demonstranci byli agresywni – zgromadzenie po prostu należy rozwiązać. Takie są konstytucyjne powinności władzy: nie zakazy, ale zabezpieczenie.

Jest chyba dla wszystkich oczywiste, że demonstracja pod Teatrem Powszechnym i tak się odbędzie. Jej zakaz może jedynie zradykalizować uczestników, których wolność została zakazem naruszona. A więc policja i tak będzie musiała obstawić teren. Tyle że jej zadaniem będzie – oprócz zapewnienia widzom przejścia – także rozpędzenie nielegalnego zgromadzenia, spisywanie jego uczestników i pociągnięcie do odpowiedzialności organizatorów. A to ostatnie będzie trudne, bo zgromadzenie nielegalne nie ma formalnych organizatorów i nikt za nie nie odpowiada. Zgłoszona legalnie demonstracja ma dla władzy tę przewagę nad nielegalną, że łatwiej ją kontrolować. I można egzekwować od organizatorów odpowiedzialność.

Organizatorzy antyklątwowej demonstracji zapewne odwołają się do wojewody i ten z pewnością zakaz uchyli. Trudno mi więc zrozumieć, po co Hannie Gronkiewicz-Walt ten zakaz. W świetle orzecznictwa jest nielegalny. W dodatku polskie prawo chroni nie tylko wolność zgromadzeń, ale też uczucia religijne, które – zdaniem organizatorów – obraża spektakl „Klątwa”. A zakaz zostanie odebrany jako opowiedzenie się przeciwko krucjacie różańcowej, która chce bronić wiary.

Za IV RP zakazy marszów równości zmieniły społeczną świadomość dotyczącą praw osób LGBT. Ludzie, którzy do tej pory traktowali takie marsze jako eksces i prowokację, stanęli w obronie mniejszości, której odbiera się podstawową wolność konstytucyjną. Hanna Gronkiewicz-Waltz ma szanse osiągnąć podobny efekt: katolicy protestujący przeciwko spektaklowi, który uważają za bluźnierczy, stają się osobami prześladowanymi za przekonania.