Ryby zostały bez wody, czyli jak PiS dba o zwierzęta

PiS głosił, że broni zwierząt. W ramach tej obrony chce pozbawić ryby prawa do wody w transporcie. W czwartek Sejm zajmie się rządowym projektem ustawy.

Miesiąc temu Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło, że przygotowało projekt ustawy „wymierzonej przeciwko bestialskiemu traktowaniu zwierząt”. Rząd przyjął go 11 kwietnia. Wiceminister Patryk Jaki, odpowiedzialny za ten projekt, tak go reklamował: „To dobra wiadomość, szczególnie dla tych, którzy od dawna domagali się, aby polskie państwo nie było bezradne wobec zwyrodnialców znęcających się nad zwierzętami”.

Recepta PiS: podnieść kary za znęcanie. Zamiast dwóch lat więzienia można będzie dostać maksymalnie trzy, a za „szczególne okrucieństwo” – do 5 lat.

Surowa kara ma odstraszyć od dręczenia zwierząt, w tym od utrzymywania ich w warunkach powodujących cierpienie (np. w stłoczeniu, w gnoju, od którego krowom i świniom gniją racice, chore, bez pomocy, bez jedzenia i picia, bez dachu nad głową). Kryminolodzy są zgodni, że surowość kary nie ma wpływu na odstraszenie od popełnienia przestępstwa. Odstrasza nieuchronność kary. Ale PiS podnosi karty, zamiast poprawić przepisy dotyczące Inspekcji Weterynaryjnej tak, by inspektorzy rzeczywiście byli zobligowani do kontrolowania dobrostanu zwierząt. Dziś wielu z nich trudno skłonić do kontroli – np. targów zwierząt, sklepów sprzedających żywe ryby, sklepów zoologicznych, hodowli zwierząt. I do zawiadamiania policji i prokuratury. W większości przypadków robią to organizacje pozarządowe zajmujące się obroną zwierząt. Ale ich doniesienia nie są tak poważnie traktowane jak zgłoszenia funkcjonariuszy, jakimi są inspektorzy.

Projekt przewiduje, że jeśli sąd skaże za szczególnie okrutne znęcanie się nad zwierzętami, będzie musiał wobec skazanego orzec też zakaz posiadania zwierząt. Na oko wydaje się to logiczne. Skutek będzie jednak taki, że sądy będą traktowały nawet drastyczne przypadki dręczenia zwierząt gospodarskich czy wiejskich psów jako znęcanie „zwykłe” – lub w ogóle nie dopatrzą się przestępstwa. Bo przecież nie zakażą rolnikowi trzymania zwierząt gospodarskich. A więc krowy, świnie, konie, kury czy zwierzęta futerkowe będą dzięki temu chronione gorzej, nie lepiej.

Za to zdecydowanie lepiej miały być traktowane ryby – w tym te sprzedawane żywcem. Podkreślał to minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro: że projekt nakazuje utrzymywanie ich w warunkach umożliwiających oddychanie. Konkretnie art. 6 ust. 2 pkt 18 ustawy o ochronie zwierząt ma stanowić, że znęcaniem się jest „transport żywych ryb lub ich przetrzymywanie w warunkach uniemożliwiających oddychanie”. A jak dziś brzmi ten przepis? „Transport żywych ryb lub ich przetrzymywanie w celu sprzedaży bez dostatecznej ilości wody uniemożliwiającej oddychanie”.

Słusznie wykreślono z przepisu „w celu sprzedaży”, bo dzięki temu zakaz przenoszenia ryb bez wody obowiązuje np. także osoby, które już je kupią: nie w celu „sprzedaży”, ale zabicia i zjedzenia.

Tylko że z przepisu zniknął wymóg, by ryby transportować w wodzie. Dlaczego zniknął? Można się domyślać działalności lobbingowej „producentów” ryb. Od kilku lat np. Stowarzyszenie Pan Karp, promujące hodowlę i konsumpcję karpi (np. wiezie je co roku na Boże Narodzenie żywcem do Watykanu), promuje specjalne wkładki plastikowe do torebek foliowych, dzięki którym – jak głoszą opinie opłaconych przez Stowarzyszenie ekspertów – ryba może dobrze oddychać, bo oddycha przez skórę, a „koszyk” separuje skórę od torebki foliowej. Panu Karpiowi udało się już do tych koszyków przekonać Głównego Lekarza Weterynarii, który je rekomenduje. Był tylko jeden problem: przepis ustawy o ochronie zwierząt mówi, że transport musi być w „wodzie”. Może być mało, byle była. No, i dzięki rządowemu projektowi, który w czwartek ma swoje pierwsze czytanie w Sejmie, wody z ustawy się pozbędziemy. Uprości to życie także sprzedawcom, którzy nie będą musieli ryb łowić z basenów. Całkiem legalne stanie się trzymanie ich np. w skrzynkach, jedna na drugiej, i polewanie – jak warzywa na straganie w upalny dzień – od czasu do czasu wodą. Byle całkiem nie wyschły. To znakomicie obniży koszty i uprości sprzedaż.

Mec. Karolina Kuszlewicz, prawniczka pomagająca organizacjom ochrony zwierząt w walce o przestrzeganie ustawy o ochronie zwierząt, prześledziła proces legislacyjnych prac nad tą ustawą. Zauważyła, że pierwotnie w projekcie woda była. Ale zniknęła na skutek uwag zgłoszonych przez Ministerstwo Gospodarki Morskiej: „Istnieje szereg metod transportu, które odbywają się bez wody, ale stwarzają odpowiednie warunki dla żywych organizmów ryb. Dobór odpowiednich technik uzależniony jest m.in. od gatunku ryby. (…) Istnieją przecież gatunki ryb, które oddychają tlenem atmosferycznym. (…) Szereg metod transportu nie wymaga jako nośnika wody” – tak argumentowało Ministerstwo w uwagach zgłoszonych do projektu Rządowemu Centrum Legislacji. I rząd je uwzględnił.

Nie uwzględnił natomiast ponad 90 proc. uwag zgłoszonych do projektu przez organizacje pozarządowe. Ani uwag Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego, które uznały podnoszenie kar za znęcanie się za niecelowe, bo dane statystyczne pokazują, że sądy i tak rzadko skazują w takich sprawach na maksymalną karę pozbawienia wolności – dwa lata.

Jednak w komunikacie Ministerstwa Sprawiedliwości czytamy: „Założenia zmian były szeroko konsultowane z organizacjami pozarządowymi zajmującymi się problematyką praw zwierząt, a wiele ze zgłoszonych rozwiązań wykorzystano w projekcie”. Ministerstwo pisze o konsultacjach „założeń”. O konsultacjach projektu – ani słowa.

Wykreślenie wody dla ryb z ustawy może być spowodowane zeszłorocznym wyrokiem Sądu Najwyższego w sprawie wniesionej przez Fundację Noga w Łapę. Fundacja w 2010 r. złożyła doniesienie o sprzedaży karpi w jednym z warszawskich sklepów E.Leclerc ze skrzynek pozbawionych wody i wkładaniu ich do foliowych torebek. Pełnomocniczką fundacji była mec. Kuszlewicz. Gdy prokuratura umorzyła sprawę, Stowarzyszenie złożyło w sądzie prywatny akt oskarżenia. Przegrało. Sąd powołał biegłego ichtiologa, który – powołując się m.in. na artykuł w czasopiśmie rybackim – stwierdził, że nie można przesądzić, że ryba cierpi, bo to zakłada, że ma emocje, a na to nie ma wystarczających dowodów. Stowarzyszenie złożyło opinię zoologa i eksperta od dobrostanu zwierząt, prof. Andrzeja Elżanowskiego. Stwierdzał, że mózg ryb pod względem biochemicznym reaguje na ból i stres podobnie jak mózgi ssaków. Sądy dwóch instancji orzekły jednak, że skoro karpie potrafią jakiś czas wytrzymać bez wody, to takiego sposobu sprzedaży i przenoszenia nie można uznać za znęcanie się.

Fundacja wniosła kasację do Sądu Najwyższego. I wygrała: sędzia Barbara Skoczkowska stwierdziła, że fakt, że karp wytrzymuje bez wody, nie oznacza, że w tym czasie nie cierpi. Wskazała na przepis (art. 6 ust. 2 pkt 18 ustawy o ochronie zwierząt), gdzie jest mowa o „dostatecznej ilości wody). Stwierdziła, że ryby zasługują na ochronę przed cierpieniem tak jak inne zwierzęta.

Po tym wyroku stało się bardzo prawdopodobne, że obrońcy zwierząt zaczną odnosić sukcesy w tym, co do tej pory było walką z wiatrakami: o humanitarne traktowanie ryb. Od lat zgłaszali takie sprawy do policji i prokuratury i od lat odmawiano wszczynania postępowań z motywacją, że to „świąteczny obyczaj”, a więc nie może być przestępstwem. Mimo że Klubowi Gaja udało się wywalczyć objęcie ryb – jako zwierząt kręgowych – ustawą o ochronie zwierząt.

Teraz szef Klubu Gaja Jacek Bożek i mec. Karolina Kuszlewicz w liście otwartym wzywają wszystkie organizacje zaangażowane w ochronę ryb przed niehumanitarnym traktowaniem, by naciskali na posłów o przywrócenie rybom prawa do wody w transporcie.