Pożegnanie Profesora Osiatyńskiego

Odszedł profesor Wiktor Osiatyński. Socjolog, prawnik, działacz na rzecz praw człowieka, nauczyciel, dziennikarz. Współtwórca części konstytucji mówiącej o prawach i wolnościach. Mądry, inspirujący, otwarty, dobry człowiek. Instynktownie stawał po stronie słabszego: dzieci, kobiet, więźniów, osób LGBT. Osób biednych, chorych. Zwierząt. Miał mnóstwo sukcesów zawodowych, olbrzymią wiedzę, dorobek, szacunek. Dla mnie najważniejsze jest to, jakim był człowiekiem.

Chorował długo. I heroicznie. Zmagał się z rakiem tak jak z innymi przeciwnościami życia: uparcie, z wiarą, że wszystko jest możliwe. W większości przypadków mu się to sprawdzało. I pokazywało drogę innym. Nie tylko pokazywał drogę, ale i to, jak nią iść. Dla wielu ludzi był dowodem na to, że alkohol nie odbiera człowieczeństwa za szczętem, że starcza go na tyle, żeby można było nie tylko wyjść, ale żyć dalej – lepiej, szczęśliwiej i pożyteczniej.

Sprowadził do polskich więzień amerykański program Atlantis, dzięki któremu więźniowie mieli szansę na leczenie nie tylko przez abstynencję, ale też przez zmianę siebie i swojego widzenia świata. Jego książka „Litacja” z 2012 r., pisana z perspektywy bodaj trzydziestoletniej już wtedy trzeźwości, opowiada o jego własnej przemianie. O tym, jak się uczył być człowiekiem otwartym, współczującym, nieużalającym się nad sobą, skupionym na tym, żeby być dla innych, nie tylko dla siebie.

Dla mnie ta wiara w siłę woli i to oddawanie ludziom tego, co się samemu wywalczyło, by poszerzać pole dobra i pożytku, były najważniejszymi i najpiękniejszymi cechami Profesora. Także w trakcie ponadrocznej choroby, podczas której dzieli się z ludźmi – m.in. w swoich audycjach w Radiu TOK FM z cyklu „Zrozumieć świat” (tytuł najbardziej chyba znanej jego książki: cyklu rozmów z uczonymi o świecie i jego przyszłości) – doświadczeniem chorowania i odchodzenia. Wiele razy powtarzał, że nigdy nie był tak otoczony miłością jak w trakcie tej choroby. I że w tym aspekcie życia jest człowiekiem spełnionym. Chyba nic ważniejszego nie mógł bliskim powiedzieć. I w ogóle nam wszystkim: że poczucie miłości i bezpieczeństwa jest najważniejszym, co możemy dać.

Profesor był prawdziwie mądrym człowiekiem. I dobrym. Starał się „zrozumieć świat”, by go poprawić. Nie był doktrynerem, ideologiem. Idee oglądał, wypróbowywał, przemyśliwał, modyfikował. Nie wtłaczał świata w formę, która wydawała mu się właściwa. Starał się zrozumieć, jaka forma jest potrzebna, i w jaki sposób można świat zachęcać, by ku niej dążył. Bez przymusu, przemocy – także bez przemocy prawa. Bez krzywdy w imię idei. To piękne, mądre i rzadkie. Profesor nie powiedziałby nigdy, że nie ma wolności dla wrogów wolności, a gwałt niech się gwałtem odciska. Nie ma idei, której wcielenie warte byłoby czynienia krzywdy.

Mądrość Profesora wyrażała się też w pokorze. Choć miał olbrzymią wiedzę, nie zakładał, że zjadł wszystkie rozumy. Rozmowa z nim była przygodą, dawał się zapraszać do intelektualnych eksperymentów, w których badał znane rejony nowymi narzędziami albo zapuszczał się w rejony nieznane. Poważnie odpowiadał na „naiwne” pytania. Nie kostniał, jego myślenie było zawsze żywe, eksplorujące, otwarte.

Bywał bezkompromisowy w sądach, potrafił polemizować ostro, błyskotliwie i złośliwie, uderzać w punkt. Ale nigdy dla upokorzenia rozmówcy. Jego żywiołem było tłumaczyć, nauczać, dzielić się wiedzą i myślami. Był świetnym wykładowcą, traktował studentów z szacunkiem, dzielił się, był przewodnikiem. W latach 90. byłam słuchaczką jego wykładów w ramach Szkoły Praw Człowieka Fundacji Helsińskiej. Nauczyłam się tam o prawach człowieka najważniejszego: że nie są absolutne i podlegają wzajemnemu wyważaniu i ograniczaniu: jedne ze względu na drugie. Że sytuacje „albo-albo” bywają tylko jednostkowe i nie można z nich czynić reguły. Takie myślenie wymaga wolności, pokory i odpowiedzialności. To nie to samo, co przykładanie sztancy.

Tytuł Jego ostatniej książki to „Prawa człowieka i ich granice”. Właśnie poczucie granic, konieczności wyważenia, było charakterystyczne dla sposobu myślenia Profesora: żadnego doktrynerstwa. otwartość, uważność, współczucie, szacunek. „Między dwiema skrajnościami – Scyllą bezwarunkowego entuzjazmu a Charybdą sceptycznego nihilizmu – znalazł trzecią drogę: mądrej afirmacji połączonej z dostrzeżeniem zarówno potencjału, jak i ograniczeń dyskursu praw człowieka” – mówił kilka miesięcy temu w laudacji podczas wręczania Profesorowi zeszłorocznej nagrody Rzecznika Praw Obywatelskich im. Pawła Włodkowica jego przyjaciel, prof. Mirosław Wyrzykowski.

Chciałam z nim zrobić fundamentalną rozmowę o przyszłości praw człowieka w świecie, który je przedefiniowuje. W którym bezpieczeństwo socjalne i fizyczne ważniejsze jest od wolności i godności. W którym „egoizmy” są uznawane za jak najbardziej uprawnioną motywację, a o solidarności decyduje interes. W książce „Prawa człowieka i ich granice” Profesor przewidywał, że nierówny podział dóbr wymusi zmianę paradygmatu tych praw. Wrócimy do początku dwudziestego wieku?

Spóźniłam się.

Bardzo będzie brak Profesora, kiedy przetoczy się już dzisiejsza władza i trzeba będzie odbudować w Polsce tradycyjny, europejski ład. Profesor pokazywałby, jak robić to bez zemsty, wykluczenia, łamania fundamentalnych wartości, na których oparto europejskie prawo.

I bardzo będzie brak Człowieka.