O równości. Zwierząt

Ten marzec jest łaskawy dla królików. Organizacji CIWF Polska (oddziałowi światowej organizacji Compassion in World Farming) udało się doprowadzić do przyjęcia przez Parlament Europejski rezolucji wzywającej Komisję Europejską do stworzenia prawa dotyczącego hodowli królików na mięso. Celem jest zakaz trzymania ich w klatkach. Taki chów to okrucieństwo, bo pozbawia się króliki możliwości niemal wszelkich naturalnych zachowań. Nie mogą się poruszać, kopać, pielęgnować futra. Mogą tylko jeść, wydalać i przyrastać na wadze. Ze stresu wygryzają sobie rany. Rocznie w Unii w klatkach hoduje się na mięso 330 milionów królików.

Do tej pory unijne prawo w ogóle nie zajmowało się standardami hodowli królików. Ta rezolucja to początek drogi, bo nowe prawo trzeba dopiero stworzyć i przewalczyć je z hodowcami, którzy będą straszyć bankructwami z powodu podrożenia hodowli. Ale dobrze, że jest początek.

Tylko co np. z fermami norek i innych zwierząt hodowanych na futra? Pod względem „produkcji” zwierząt na futra jesteśmy drudzy w Europie. A norki cierpią nie mniej niż króliki. Ale króliki trzyma się też w domach, jako zwierzęta towarzyszące. Nie ma zaś mody na trzymanie w domach norek. Pewnie więc polskiemu oddziałowi CIWF nie udałoby się zebrać 600 tysięcy podpisów pod petycją o zakaz klatek dla norek, a tyle zebrali pod petycją w sprawie królików. Za mało mamy w stosunku do norek empatii. A w fermach tych zwierząt bardziej przeszkadzają nam smród i zanieczyszczenie środowiska niż cierpienie zwierząt.

Marzec był też szczęśliwy dla koni wykupionych przed zarżnięciem przez obrońców zwierząt na dorocznym targu końskim w Skaryszewie. Udało się wykupić blisko połowę sprzedawanych. Teraz organizacje prozwierzęce zbierają podpisy pod petycją o zakaz handlu końmi na rzeź.

Tylko dlaczego nie zakazie zarzynania krów? Dlaczego życie konia ma być cenniejsze? Bo w Polsce nie je się koni, a krowy – owszem. Dlatego współczujemy zarzynanym koniom, mimo że krowy zarzyna się w sposób nie mniej okrutny. Broniąc koni, rozgrzeszamy się z jedzenia krów.

Marzec był szczęśliwy dla bażantów. Media ujawniły krwawą łaźnię, jaką w Ośrodku Hodowli Zwierzyny w Grodnie miesiąc wcześniej urządzili im myśliwi, z ministrem środowiska Janem Szyszką na czele. 500 bażantów partiami wypuszczano z klatek prosto pod lufy.

Wzbudziło to powszechne oburzenie: to nieetyczne polowanie, bo zwierzę nie ma szans. Ciekawe, jakie szanse ma podczas polowania z nagonką? Albo namierzone z ambony przez myśliwego zbrojnego w lunetę?

Dlaczego śmierć kilkuset bażantów od kul wywołała oburzenie, a nie budzi masowych protestów śmierć milionów kur w rzeźniach, gdzie zanurza się im głowy w wodzie, razi prądem, obcina, a te, których głów nie sięgnęły automatyczne noże – oparza potem żywcem?

Bażant to też kura – tyle że dzika.

Od czasu do czasu pojawiają się bulwersujące informacje o zabijaniu psów „na smalec”, który podobno leczy choroby płuc. A w sklepach pełno smalcu ze świń – i nikomu to nie przeszkadza. Mimo że świnia – jako gatunek – przewyższa psa inteligencją.

Oczywiście marudzę. Podpiszę każdą petycję polepszającą los zwierząt. Nawet gdyby chodziło tylko o konie maści siwej lub króliki wyłącznie w łaty. Każde zmniejszenie cierpienia jest warte wysiłku. Akcje na rzecz każdego zwierzęcia budzą wrażliwość i zmieniają mentalność. Za mojego dzieciństwa niemal każdy mężczyzna, widząc podwórkowego kota, rzucał w niego kamieniem. Dziś miasta finansują domki dla kotów, ich kastrację i dokarmianie.

Kurom Unia dodała parę centymetrów w klatkach i zakazała obcinania żywcem dziobów. Ograniczono ubój rytualny. Zwiększono wymogi w transporcie koni. Nie wolno testować kosmetyków na zwierzętach, a na małpach człekokształtnych robić doświadczeń. Hodowanie w Chinach niedźwiedzi, którym drenami odprowadza się – do celów farmaceutycznych – żółć, uważamy za bestialstwo.

A ja będąc w Chinach, widziałam na targu w miasteczku Lijan, jak na tym samym pieńku zgodnie kończyli życie to prosiak, to pies, to kura. I choć było to upiorne, to jakoś mniej zakłamane.